Strachy na Lachy. Felieton Adama Jaśkowa (200)
W naszym systemie władzy prezydent ma spore kompetencje, by szkodzić, za to niewielkie – poza inicjatywą ustawodawczą – by pomagać. Może więc należy przy wyborze prezydenta stosować kryterium szkodliwości społecznej? Im mniej szkodzi, tym lepiej? W sumie to użyteczne kryterium, tym bardziej że w wielu wypadkach szkodliwość społeczna czynów i sprawców jest znaczna.
W styczniu, a więc nie tak dawno i jednocześnie dawno temu, „Gazeta Prawna” opublikowała sondaż na temat naszych lęków u progu 25 roku XXI wieku. Oczywiście, z sondażami jest tak, że jakie pytania, takie odpowiedzi. Jeśli autor ankiety o coś nie zapyta, nikt mu nie odpowie. Sondaż „Gazety Prawnej” mówi więc tyle o ankietowanych, ile również o autorach ankiety.
Czego więc boi się „Gazeta Prawna” na progu tego roku, ostatniego z pierwszego ćwierćwiecza? Boi się wojny, jej eskalacji za naszą wschodnią granicą i wciągnięcia do niej Polski. Co ciekawe, Trump obiecywał zakończyć wojnę pierwszego dnia swojej prezydentury – no, powiedzmy, w pierwszych stu dniach. Akurat 9 lutego minęły niespełna dwadzieścia dni jego rządów, czyli zostało mu jeszcze osiemdziesiąt. Najpierw jednak postanowił pokonać słomki i przywrócić w tej kwestii amerykańską normalność. W USA słomki znów będą kolorowe i plastikowe. Po prostu American dreams…
Rosją Trump zajmie się później. Może jednak powinien odrobinę się pospieszyć, bo obietnica Zełenskiego gwarantująca dostęp do ukraińskich złóż metali rzadkich stanie się nieaktualna, jeśli złoża zostaną zajęte przez Rosjan. Chyba że Trumpowi chodzi właśnie o to, by dostęp negocjować z Rosjanami. O ile o coś mu w ogóle chodzi…
Strach przed eskalacją wojny jest nieomal strachem pierwotnym. Nic dziwnego, że jest silny, mimo że taka eskalacja, jak mniemam, chwilowo nam nie grozi. Ale skoro zewsząd słyszymy o potrzebie zbrojeń, to naturalne, że pojawia się strach. Kosiniak-Kamysz zachowuje się jak dziewiętnastowieczny minister wojny. Domaga się, byśmy więcej broni kupowali w USA – jeszcze więcej. Tak jakby status najlepszego klienta amerykańskich koncernów coś zmieniał w naszej pozycji politycznej. Szczególnie w Europie.
Ankietowani boją się pogorszenia swojej sytuacji finansowej. Stosunkowo najmniej boją się tego zwolennicy rządzących. Cóż, według innych badań grupa ta jest nieco lepiej sytuowana i posiada jakieś oszczędności. Lęk taki zgłasza nieco ponad 20% zwolenników koalicji; pozostali ufają premierowi… zapewne. O swoją sytuację finansową obawia się znacznie więcej, bo ponad 30% zwolenników dzisiejszej opozycji. Za to wśród osób niezaangażowanych politycznie (deklarujących niechęć do głosowania) takie obawy żywi prawie połowa (46%). Może to realiści?
Kolejną obawą dręczącą ankietowanych ( i ankieterów) jest strach przed pogorszeniem się opieki zdrowotnej. To, że wskazuje na nią zaledwie 23% ogółu badanych (21% zwolenników koalicji, 22% opozycji, ale ponad 30% niegłosujących), może świadczyć o braku aktualnej wiedzy o stanie służby zdrowia – albo o ograniczeniach wyobraźni, w której dalsze pogorszenie po prostu się nie mieści. A chciałem tylko przypomnieć, że NFZ nadal nie ma zatwierdzonego planu finansowego na rok 2025 (od lipca 2024) i jego wpływy pomniejszono o około 2 miliardy złotych z tytułu wprowadzonych zmian ustawowych, a skutki proponowanych dodatkowych ulg mogą zmniejszyć jego przychody w 2026 roku o kolejne 6 miliardów. Generalnie, planowany (choć nie zatwierdzony) budżet NFZ na rok bieżący jest większy o 26 miliardów w stosunku do roku poprzedniego, ale i tak brakuje w nim 7 miliardów na przewidziane ustawą podwyżki wynagrodzeń. Obawy wobec działania służby zdrowia wydają się nie tylko bardzo uzasadnione, ale nawet nieco niedoceniane.
Ankieterzy, chyba nawet bardziej niż ankietowani, lękają się wzrostu dezinformacji w sferze publicznej. To istotna obawa dla ponad 30% zwolenników kolacji, ale dla zaledwie 13% zwolenników opozycji i 12% niezdecydowanych/niegłosujących. Mnie też nie przeraża wzrost dezinformacji – może dlatego, że nie bardzo wyobrażam sobie, jak ten wzrost mógłby wyglądać. Od dawna obieg informacji jest niemal kompletnie zapełniony dezinformacją. Łapię się na tym, że oglądając prognozę pogody, odruchowo patrzę za okno i na osobistą stację pogodową. Niestety z weryfikacją całej reszty informacji nie jest tak łatwo. A wiarygodność jest tu znacznie poniżej prognozy pogody. Pamiętam, że kiedyś było zupełnie odwrotnie.
Niejako odpowiedzią na te lęki był sondaż na temat spraw, na których powinien się skupić przyszły prezydent (badanie UCE Research dla Onetu). W kolejności od najczęściej wskazywanych: ochrona przed drożyzną w sklepach (inflacja?), ochrona przed wzrostem cen (też inflacja?), obniżenie cen leków (budżet NFZ), budowa tanich mieszkań pod sprzedaż/wynajem, obniżenie podatków dochodowych. Ostatnie oczekiwanie jest nieco sprzeczne z poprzednimi, no ale to takie polskie wishful thinking. W pierwszej dziesiątce najważniejszych kwestii znalazły się także: poprawa dostępu do lekarzy specjalistów, zmniejszenie ogólnej inflacji oraz skrócenie kolejek do lekarzy.
O ile dobrze pamiętam Konstytucję, żadna z tych spraw nie leży w kompetencjach prezydenta. Co najwyżej prezydent może podpisać stosowną ustawę, o ile wcześniej rząd ją napisze a parlament uchwali. Czyżby obywatele, przynajmniej ci ankietowani, oczekiwali, że prezydent zastąpi rząd? No cóż, szanse są na to małe. W naszym systemie władzy prezydent ma spore kompetencje, by szkodzić, za to niewielkie – poza inicjatywą ustawodawczą – by pomagać. Może więc należy przy wyborze prezydenta stosować kryterium szkodliwości społecznej? Im mniej szkodzi, tym lepiej? W sumie to użyteczne kryterium, tym bardziej że w wielu wypadkach szkodliwość społeczna czynów i sprawców jest znaczna. Z tej okazji ankieterom życzę życzliwych ankietowanych, a ankietowanym mądrych ankieterów.
KOD MAŁOPOLSKIEudostępnił to.