Przejdź do głównej zawartości


W moim dzisiejszym felietonie będzie o majówce. Wiele osób wyjechało na majowe szaleństwa, a ja pomimo pięknej pogody i czasu spokojnego z rodziną siedzę i myślę, i jakoś mi nie do śmiechu. Na majówkę pada cień dawnych wydarzeń w Chicago oraz problemów po dziś dzień nierozwiązanych. Niby jest pięknie, ale jakoś tak ciężko…


Jak wiadomo, Polacy mają swoje sporty narodowe. Numer jeden to narzekanie. Kiedy ktoś zapyta, co słychać, odpowiadamy zawsze, że źle, o ile nie fatalnie. Dobrze jest przy tym za głowę się złapać albo dodać: „no, nie mów”. Drugim sportem narodowym, w którym większość naszego zacnego narodu przeszła już dawno na zawodowstwo, jest długi weekend. W tym roku dla wielu zaczął się już 26 kwietnia wieczorem, a skończy się zapewne uroczym korkiem w nocy z 5 na 6 maja. Przegrywy, co zostały w pracy, mogą czuć się dość dziwacznie w małej symulacji końca świata: na ulicach prawie pusto, w parę minut można przejechać to, co wcześniej wystało się w korkach.

1 Maja, 3 Maja to taki pakiet narodowo-ojczyźniano-chlubny i dumny. Generalnie jednak dzielimy się tu na dwa narody – i w tym też przeszliśmy na zawodowstwo. Jedni obchodzą 1 Maja i są z tego dumni, inni nie obchodzą i krzyczą, że to święto komunistyczne. Jeden naród idzie na mszę 3 maja, a drugi na pochód patriotyczny. W międzyczasie wciśnięto Święto Flagi i teraz niektórzy z radością wywieszają sobie banderę – coś, co niby jest flagą, bo ma dwa właściwe kolory, ale pomiędzy nimi jest Jezus Król Polski albo Matka Boska i orzeł, tak żeby każdy widział i wiedział, że to poważne święto. W takie dni nie należy się ograniczać do białoczerwonej barwy (uwaga: nie pomylić kolejności, bo wyjdzie flaga Indonezji!).

W całym tym ferworze umyka nam istotny fakt: 1 Maja to święto, które wywodzi się z walki z nierównością społeczną i klasizmem. 1 maja 1886 roku na placu Haymarket w Chicago zorganizowano protest w obronie praw robotników. Z założenia pokojowa manifestacja skończyła się krwawo, zginęło 7 policjantów i 4 protestujących. Na ławie oskarżonych posadzono działaczy związkowych, a Albert Parsons, August Spies, George Engel i Adolf Fischer zostali skazani na karę śmierci. Na pierwszych trzech karę wykonano, ostatni popełnił samobójstwo.

Ten krwawy początek walki z klasizmem pokazuje, że prawa pracownicze nie są czymś naturalnym, ale zostały wywalczone. W 1833 roku pojawiło się w Anglii jedno z pierwszych takich praw (Factory Act), które między innymi ograniczało pracę dzieci, zabraniając zatrudniania osób poniżej dziewiątego roku życia, a dzieciom w wieku 9–13 lat wyznaczając ośmiogodzinny dzień pracy. Robotnicy w Chicago protestowali po to, żeby ośmiogodzinny dzień pracy wywalczyć i dla dorosłych. Przyjęta w 1948 roku Powszechna Deklaracja Praw Człowieka zawierała prawo do godziwego wynagrodzenia i prawo do pracy. W 1950 roku Europejska konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności przyznała pracownikom prawo do pracy i prawo do zrzeszania się, a w 1966 roku ustalono Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych z zapisem o prawie do pracy i prawie do godziwego wynagrodzenia. Dużo regulacji pojawiło się na papierze w XX stuleciu. Na papierze.

Praca we współczesnym świecie jest luksusem. Pędząc na grilla w majówkowym szale, zapominamy, jak wiele osób cierpi z powodu bezrobocia albo żyje na umowach śmieciowych, które nie pozwalają na normalne funkcjonowanie. Można się śmiać z młodych ludzi, którzy nie chcą się wyprowadzić od rodziców, ale warto zadać sobie pytanie: a za co? Można też się pocieszać, że w Europie nikt nie haruje za miskę strawy, ale wiadomo, że wiele osób nie jest w stanie wynająć mieszkania, nie wspominając już o jego kupnie. Do tego stały etat, który stał się dla wielu nieosiągalnym marzeniem, nieraz oznacza ciągłą kontrolę i mobbing.

Między 1 a 3 maja wiele się może wydarzyć: wycieczki, spotkania, imprezy. W całym tym kolorowym obchodzeniu świąt państwowych znikają problemy, ukryte pod pięknymi hasłami. Znane są one jednak każdemu, kto został ukarany za spełnienie swoich marzeń. O mobbingu tak właśnie się mówi: kara za spełnione marzenia. Najpierw człowiek się uczy, potem haruje na stażu, wreszcie ma wymarzoną pracę. Jest szczęście, euforia, a potem rozstrój nerwowy. Gdy zaczyna się mówić o mobbingu, szefowie marszczą czoło i powtarzają: „pracować się nie chce”, a prokuratura żąda „twardych dowodów”. Tymczasem tak jak z seksizmem czy innymi formami przemocy, zwykle trudno jest mobbing udowodnić, zwłaszcza gdy nie ma maili i wiadomości tekstowych, a są słowa. Słowa raniące, obciążające, słowa, które padają codziennie, systematycznie – bez świadków albo w gronie obojętnych lub zastraszanych ludzi. Gdy pracownice jednej z organizacji zaczęły napomykać o strukturalnym mobbingu, zostały zwolnione. To bardzo częsta sytuacja, dlatego wiele osób cierpi w milczeniu. Procedury antymobbingowe nieraz też pozostają jedynie na papierze.

Mobbing to kara za spełnione marzenia, odbierająca nie tylko radość z wykonywanej pracy, ale często godność czy poczucie podmiotowości. Nierzadko mobbing kończy się chorobą osoby doświadczającej tego typu przemocy. Ale jak udowodnić, że choroba wrzodowa, jelito drażliwe, depresja czy napady paniki są skutkiem tego, co się działo za zamkniętymi drzwiami gabinetów, biur, przy obojętności lub strachu innych poszkodowanych? Jak sobie poradzić z utraconymi marzeniami? Jak odzyskać po mobbingu wiarę w siebie?

W majówkowym szaleństwie ginie głos sprzed lat. W 1886 roku w Chicago rozegrała się walka nie tylko klasowa, nie tylko o godzinowy wymiar pracy. Był to głos, który nigdy nie powinien zamilknąć – głos o naszej godności, podmiotowości, o tym, kim jesteśmy i co oznacza dla nas praca. W Polsce kobietom po 40 roku życia maleje szansa na zatrudnienie. Dlaczego? Bo wszędzie potrzebny jest młody, dynamiczny, szybko rozwijający się zespół. Statystyki NFZ pokazują, że w samym 2023 roku około 109 tysięcy osób miało u nas zdiagnozowaną depresję, w tym 74% stanowiły kobiety. Oprócz tego 91 tysięcy osób cierpi na depresję nawracającą. Szacunkowe dane wskazują na około 1,2 miliona chorych.

Majówka, święto majowe. Jest pięknie?
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


Idąc przez opuszczoną wieś, przez krzakami porośnięte pola, mijając na wiejskiej drodze grupki biednych mieszkańców wioski, słysząc dzwon pustego wiejskiego kościółka, pomnijcie moje słowa – za Johnem Donne’em i Hemingwayem powtórzone – i nigdy nie p…


Muszę podzielić się z Wami bardzo osobistym przeżyciem, którego nikomu nie życzę. Nie chodzi mi jednak o wywołanie współczucia, ale o to, aby pomyśleć, jak powinno działać społeczeństwo obywatelskie w obliczu zagrożeń.


Wieczorem 30 kwietnia spacerowałam z psem w okolicy parkingu jednego z dyskontów, przed długim weekendem pełnego samochodów i klientów. Zobaczyłam nagle, jak dwóch mężczyzn, mających w rękach jakieś narzędzia, goni jednego, wyraźnie z zamiarem pobicia. Jestem dość wyczulona na objawy agresji i zawsze gotowa stanąć w obronie atakowanego. Nie wiem, skąd mi się to bierze. Może stąd, że wychowałam się na Bałutach, a tam strach jest złym doradcą. Wyjęłam telefon i zaczęłam nagrywać zdarzenie. Jeden z napastników to zauważył i zawołał do drugiego:

– Patrz, ona cię nagrywa!

Ten drugi przyskoczył do mnie, wyrwał mi z ręki telefon, cisnął nim o ziemię, a potem podniósł go i wrzucił do przepływającej obok rzeczki. Potem złapał mnie za szyję i przyduszał, krzycząc:

– Zajebię cię, suko! I po co ci był ten telefon?

Uderzył mnie pięścią w twarz. Moja reakcja zapewne go zaskoczyła, bo przyciągnęłam go do siebie i zapytałam:

– Człowieku! Dlaczego jesteś taki?

Jeszcze wiele razy powtórzyłam to pytanie. Mężczyzna, który był także ofiarą napaści i w którego obronie nagrywałam przebieg zajścia, powiedział:

– Kobietę będziesz bił?

Obaj napastnicy się wtedy wycofali. Wołałam jeszcze za nimi:

– Człowieku! Dlaczego jesteś taki?

Policja przyjechała po kwadransie. Sprawa jest w toku. Skończyło się na kilku zadrapaniach, siniakach i utracie telefonu o sporej wartości.

Przypominam, że parking był pełen ludzi, a napastnicy czuli się zupełnie bezkarni. To było dla mnie niepojęte. Przecież wystarczyło, żeby kilka osób zainteresowało się zdarzeniem i też zaczęło robić zdjęcia albo żeby podeszło paru mężczyzn i zapytało, co się dzieje.
Czy nie tak właśnie zrodził się faszyzm? Czy to nie strach przed takim zagrożeniem pozwalał działać mafii? Czy nie o tym właśnie mówił Władysław Bartoszewski, opowiadając o swoich przeżyciach w obozie? Czy nie dlatego papież wypowiedział słowa „Nie lękajcie się”?

Nie powinniśmy nazywać tego zjawiska znieczulicą. Sądzę, że jest to po prostu tchórzostwo. Strach, który paraliżuje tłum, to najgorsza z możliwych sytuacji. To strach jest podstawą dyktatur. W ogromnej większości ostatnio zachowujemy się jak owce idące na rzeź. To ten strach i wygodnictwo pozwalają umierać nastolatkom przed sklepami pełnymi ludzi.

Zróbmy coś z tym! Obudźmy w społeczeństwie chęć i odwagę do samoobrony, bo choć chwilowo udało nam się odsunąć zagrożenie wewnętrzne, to wpływy Kremla wciąż się nasilają i nie wiadomo, czy jedność i spontaniczna solidarność nie będzie nam wkrótce potrzebna.

PS Nadal się nie boję. Napastnicy to też tylko ludzie.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.


Wspólna Europa jest już więcej niż tylko marzeniem, jest faktem. A przynajmniej jeszcze nim jest, bo czerwcowe wybory nie dają gwarancji, że nadal tak będzie. Wspólna Europa to jedyna szansa na przetrwanie dla tego kontynentu i jego mieszkańców.


Wolałbym, żeby w krzyżowy ogień brali kandydatów dziennikarze, żeby stawiali trudne pytania, prześwietlali programy i odpowiedzi. Ale po tej kampanii wiemy na pewno jedno: dziennikarzy już nie ma.


Kilka dni temu premier Donald Tusk po szczycie Rady Europejskiej zaapelował o zaprzestanie blokady granicy z Ukrainą, uzasadniając to – jakże odkrywczym – stwierdzeniem, że w obecnej sytuacji wszyscy musimy się skupić na kwestiach bezpieczeństwa i nie możemy robić niczego, co osłabiałoby Ukrainę. Zapowiedział też, że (cytuję) „będziemy musieli podjąć decyzje, które będą chroniły polską granicę i przejścia graniczne”.


Wydaje się, że ten apel wraz z niesprecyzowaną groźbą przynoszą wreszcie skutki. Przez weekend zakończono blokowanie dwóch przejść granicznych, a w poniedziałek 22 kwietnia wójt Dorohuska rozwiązał zgromadzenie na trzecim przejściu, położonym w tej gminie. Według informacji z facebookowej grupy Granica / Кордон PL – UA pozostała obecnie (we wtorek 23 kwietnia) jeszcze blokada na przejściu Hrebenne – Rawa Ruska, ale i ona ma się wkrótce zakończyć.

Pozytywny – jak się wydaje – przebieg wydarzeń w ostatnich dniach nie może jednak przesłonić faktu, że wielomiesięczne tolerowanie blokad granicy z Ukrainą, prowadzonych najpierw pod szyldem protestujących przewoźników, a następnie rolników, jest zdumiewającą rezygnacją państwa polskiego z jego podstawowych funkcji: zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego oraz kontroli nad zewnętrznymi granicami. Zaniechanie to przez ostatnie cztery miesiące idzie już na konto rządu koalicji 15 października. W sytuacji, w której nasz sąsiad toczy walkę o swoje przetrwanie z rosyjskim agresorem, a przedstawiciele tegoż agresora wprost zapowiadają, że jesteśmy następni w kolejności do inwazji, państwo polskie oddało faktyczny nadzór nad granicą samozwańczym grupkom z zauważalnymi skłonnościami prorosyjskimi. Grupki te samodzielnie decydowały, czy i w jakiej ilości będzie przepuszczany przez granicę ruch towarowy, a nawet dokonywały kontroli ładunków przewożonych do Ukrainy (oficjalnie w celu przepuszczania transportów wojskowych i humanitarnych). Działalność ta była prowadzona z faktyczną pomocą polskiej policji nazywającej to „zabezpieczaniem protestów”.

Zachodnia granica Ukrainy ma podstawowe znaczenie dla przetrwania walczącego kraju. Walka toczy się nie tylko na froncie i wymaga nie tylko transportów broni, ale też nieprzerwanego funkcjonowania ukraińskiej gospodarki, która utrzymuje walczącą armię. Zadawanie strat Ukrainie blokowaniem granicy można porównać do wbijania noża w plecy sąsiadowi chroniącemu przed rosyjską agresją również nas. Blokady „protestujących rolników” stały się w istocie prorosyjskim sabotażem. Kontrolowanie przewożonych ładunków jest przy tym zapewne idealną okazją do monitorowania przewozów przez granicę przez rosyjskie służby. Niedawno wyszły na jaw przypadki rekrutowania przez Rosjan polskich kiboli do pobić i zastraszania rosyjskich opozycjonistów, a nawet do przygotowania zamachu na prezydenta Ukrainy. Trudno założyć, że w często jawnie prorosyjskich środowiskach wokół protestujących nie było podobnie.

Miejmy nadzieję, że wydarzenia ostatnich dni doprowadzą wreszcie do ukrócenia tej patologicznej sytuacji, a państwo polskie definitywnie odzyska kontrolę nad swoją granicą. Niezależnie od tego, tolerowanie takiego stanu rzeczy przez cztery miesiące było wręcz samobójcze. Trzeba to uznać za największą dotychczasową porażkę rządu koalicji 15 października.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.


W związku z rozpowszechnianym przez prawicowe media filmem, sugerującym powiązanie naszego Stowarzyszenia z działaniami sprzecznymi z prawem, Zarząd Główny KOD opublikował wczoraj następujące oświadczenie:

W związku z obowiązującą ciszą wyborczą n…


Brałem udział w rozdaniu dyplomów magisterskich wydziału prawa Zachodnioukraińskiego Uniwersytetu w Tarnopolu – uniwersytetu, który jest mi szczególnie bliski.


W lokalnych grach o tron odbywa się gdzieniegdzie druga i ostatnia tura. Jest o co walczyć, choć może nie tyle o pieniądze, ile o władzę i prestiż. Jaka gmina, taki tron.

Jakub Urbanowiczudostępnił to.



Tam gdzie przebiega granica frontu między Moskwą a Ukrainą, przebiega granica między światem zniewolonym a wolnym, między totalitarną dyktaturą a demokracją.


W październiku 2023 pojaśniało — rośnie nadzieja. Musimy ludziom, którzy wytwarzają dla wszystkich jedzenie i opiekują się przyrodą, pomagać dobrym prawem, wykształceniem oraz inspiracją.


Wielka to dla mnie nobilitacja debiutować felietonem w tym miejscu. Felietonem o sprawach według mnie ważnych.

Mam za sobą naukę na krakowskiej uczelni rolniczej, a całe swoje długie życie spędziłem w środowisku wiejskim, pracując w rolnictwie i ogólnie w przyrodzie.

Publikowanie obrazów i tekstów dotyczących przyrody, wsi, wytwarzania żywności kierowanych do czytelników KOD MAŁOPOLSKIE musi uwzględniać, że są to przeważnie mieszkańcy miast, przekonani o tym, że wieś jest strasznym miejscem, gdzie chodzą po zagrodach żywe kurczaki, maszyny rolnicze hałasują, ziemia brudzi, zwierzęta śmierdzą, a leniwi i przeważnie pijani włościanie za swe pośledniej jakości produkty domagają się wygórowanej zapłaty. Z kolei mieszkańcy wsi – przeważnie z gorszym wykształceniem, uboższym światopoglądem, z niższym statusem materialnym – są przekonani, że są nieustannie ofiarami „miejskich” rządów.

W Piśmie Świętym stoi: „po owocach ich poznacie”. A jakież to są owoce tego wieloletniego zarządzania środowiskiem wiejskim?

1. Ze względów ekonomicznych porzuca się gospodarstwa i ziemię rolniczą, która przez to się degraduje, stepowieje lub porasta wieloletnim chwastem.

2. Wsie się wyludniają – młodzież emigruje za chlebem, a starzy wegetują, czekając na swój koniec. Życie społeczne zanika.

3. Ginie wielorakość usług, produktów rolnych i ich przetwarzania. Znikają wiejskie młyny, piekarnie, mleczarnie, serowarnie, masarnie, produkty fermentacji, przetwórnie owoców i warzyw – źródło żywności najbliższe naturze i najwyższej jakości. W to miejsce przychodzi ze świata i z krajowej, przemysłowej produkcji żywność przeważnie plugawego pochodzenia i takiejże jakości – naszpikowana chemią i manipulacjami genetycznymi.

4. Rażąca jest w porównaniu z miastem różnica poziomu opieki zdrowotnej i kształcenia. To jest, moim zdaniem, główna przyczyna narastającego rozziewu jakości życia miejskiego i wiejskiego.

5. Infrastruktura wiejskiej zabudowy, komunikacji, transportu ulega degeneracji. Wsie i piękne wiejskie krajobrazy coraz częściej są „zdobione” koszmarnymi „gargamelami” wznoszonymi za duże pieniądze przez głuchych na estetykę i prawo budowlane nuworyszów.

6. Bezpowrotnie giną skarby tradycji, kultury i obyczajów środowiska wiejskiego.

7. A jeszcze na ostatek coraz gorsze i trudniejsze są relacje pomiędzy zwierzyną, rolnikami i myśliwymi.

Małopolska liczy około 3,4 miliona ludności, z czego mieszczanie to około 49%, a włościanie około 51%. Tak, tak – dumni i czcigodni mieszczanie, wieś jest liczniejsza. Małopolska jest krainą wielkiej urody, walorów przyrodniczych, historycznych, ekologicznych, rolniczych i leczniczych. Ludność tu pracowita, ojcowiznę i ojczyznę miłująca, hartowana w przeciwnościach losu.

Po październiku 2023 roku pojaśniało – rośnie nadzieja na poprawienie doli Małopolan, a udział w tym dziele czytelników tego felietonu – najlepszej organizacji KOD w Polsce – będzie bezcenny. Musimy ludziom, którzy wytwarzają dla wszystkich jedzenie i opiekują się przyrodą, pomagać dobrym prawem, wykształceniem oraz inspiracją.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR.


Jak mówią znawcy, nigdy nie ma dobrej daty na wybory. Ta też była fatalna. Tym bardziej że główni rozgrywający byli zajęci rozgrywkami na łonie premiera. To jest, oczywiście, na łonie rządu.


Natalia wykłada na uniwersytecie. Ma wspaniałą rodzinę. Życie toczy się swoim rytmem w cudownym Lwowie, pełnym kawiarni, parków i zabytków. Niczego więcej nie potrzeba.


(Felieton nadesłany wczoraj, 7.04.24. Dziś już możemy pogratulować Autorce!)

W swoim felietonie piszę o tym, jak zostałam najpierw ubecką komuchą, potem niemieckim agentem, a na koniec hrabiną prosto z księżyca. A więc refleksji kilka o czasie wyborczym i nie tylko.


Ostatni szelest ulotek za nami. Miasto jeszcze w banerach, plakatach i wyborczych hasłach. Oczywiście wszyscy dla Krakowa, zakochani w naszym mieście. Oczywiście wszyscy chcieli coś zrobić. Pisząca te słowa też dwoiła się i troiła. Dla osoby kandydującej to czas osobliwy. Dla mnie kolejna sposobność, by pokrążyć po mieście, powłóczyć się prawie jak za czasów studenckich, porozmawiać to z tym, to z tamtym. W tej kampanii wyborczej ewidentnie awansowałam. Jako lewicowa działaczka nie byłam już tylko komuchą, ale ze względu na wpisanie mnie na listę koalicji zostałam niemiecką kolaborantką, ryżą w dodatku. Ach, przedwyborczy czar, czułe rozmowy polsko-polskie. Tylko czasami słownika brak…

Jeszcze nie wszystkie ulotki trafiły do kosza, jeszcze nie wszystkie głosy policzone. Pieszy obchód miasta – POM wyborczy – to zderzenie z teoriami socjologicznymi. Powtarzano nam często, że Polska jest podzielona na dwa zwaśnione narody, jednak rozróżnienie zwolenników PiS-u i anty-PiS okazuje się zbyt proste. W zasadzie podziałów jest wiele: ekolodzy kontra wyluzowani i zadowoleni („po nas choćby potop, więc nie ma co się troskać kryzysem klimatycznym”), miłośnicy zwierząt kontra miłośnicy dorożek na krakowskim Rynku, dziadersi kontra buntownicy, kobiety kontra patriarchalni. Im dłużej człowiek sobie chodzi i rozmawia, tym bardziej się dziwi, że można aż tak się podzielić, tyle poustawiać barykad. Raz jeszcze się potwierdza, że my Polacy nie gęsi, swoich wrogów wewnętrznych mamy i nie trzeba nam nikogo z zewnątrz, by wojny toczyć. Kreatywnie bardzo.

Na szczęście w Krakowie na Brackiej pada deszcz i wiersze rodzą się najlepsze, więc magiczne spotkania też się zdarzają. Raz nawet zostałam hrabiną z księżyca, a moja ulotka – biletem. Pani śmigała tanecznym krokiem od śmietnika do śmietnika, szukając resztek zeszłorocznych wspomnień. Obok dziecko na rowerze nie dziwiło się niczemu, tylko lekko martwiło, że już drugi tydzień nie widać pewnego bezdomnego kota. Sądząc po zatroskaniu, rośnie nam mały aktywista i już w domu ma kolekcję dobrych uczynków. Poszukiwaczka wspomnień przegrzebująca śmietniki i chłopiec na rowerze dodali mi otuchy. Przynajmniej nie żyli w Polsce podzielonej. Ona nie miała przeszłości i już dawno zgubiła przyszłość. On wiedział aż za dobrze, że trzeba pomóc, bo niektórzy sami sobie nigdy nie dadzą rady.

Jeszcze porozklejane banery szczerzą się uśmiechami – naturalnie, od serca, dla Krakowa i krakowian. Patodeweloperka zalała już prawie wszystkie wolne przestrzenie, zostało jednak parę drzew i parków do ochrony i jeszcze więcej do zrobienia. Przedwyborczy zgiełk, kopanie po kostkach i deklaracja, kto będzie najlepszym prezydentem – a gdzie kandydatki? Urok debat, kto lepiej i głośniej. Pozostaje tylko żal, że po raz kolejny dajemy się nabić w butelkę. Polityka przecież to gra zespołowa. Nie o konkurowanie tutaj chodzi, ale o współpracę. Zamiast wytykać błędy i wady przeciwników, szanowni kandydaci i kandydatki powinni raczej zacząć mówić, jak zamierzają współpracować – nawet z tymi, z którymi im nie po drodze. Kłócić się bowiem jest najłatwiej, a znaleźć klucz do współpracy znacznie trudniej. Dostrzec mankamenty w działaniu strony przeciwnej jest najprościej, ale odszukać wspólną drogę – czasami wręcz niemożliwe. Polityka lokalna ma to jednak do siebie, że tu o dziurę w moście chodzi, o dojazd do szkoły, o pensje nauczycieli/ek czy bezpieczną przestrzeń publiczną. Współpraca jest więc kluczowa. To właśnie lokalność, nasza mała wspólnota stanowi pierwszy krok do politycznego dialogu. Jeżeli na tej płaszczyźnie nie będziemy dyskutować, grozi nam jedna wielka awantura.

Ostatni szelest ulotek za nami. Liczenie głosów w toku. Ostatnie rozmowy z mieszkańcami i mieszkankami Krakowa umilkły w ciszy wyborczej. Magiczny Kraków stoi sobie nadal z mistrzem Matejką popatrującym zza ramy nieistniejącego płótna. W mieście królewskim bez króla zaczyna się codzienność. Oby tylko trochę więcej magii zrozumienia i współpracy w nim było, oby tylko mniej naszego odwiecznego narzekania i skłócenia. Najlepiej zacząć sprzątanie od fundamentów, więc w lokalnej polityce czas zakończyć rozkręconą przez PiS nienawiść. Szperająca w śmietnikach czarodziejka może znajdzie jeszcze kolorową przeszłość…
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


KOD w moim sercu zajmuje miejsce szczególne i to się nie zmieni. Tym tekstem żegnam działalność w strukturach KOD-u jako osoba wybierana do pełnienia funkcji w stowarzyszeniu.


Przyszedłem do KOD-u późno, choć wcześniej brałem udział w organizowanych przez stowarzyszenie demonstracjach. Prowadziłem dość nieuregulowane życie zawodowe, które wiązało się ze zmianami miejsca zamieszkania, i dopiero w 2017 roku osiadłem w Olkuszu. Twórczyni olkuskiej grupy lokalnej zaproponowała mi kandydowanie na przewodniczącego grupy, a ja – ku własnemu zaskoczeniu – propozycję przyjąłem. Od przewodniczenia grupie olkuskiej wszystko się zaczęło.

Ta bardzo długa już kadencja dobiegła właśnie końca wraz ze złożeniem przeze mnie rezygnacji na ręce Zarządu Regionu Małopolskie Komitetu Obrony Demokracji. Po drodze działo się bardzo dużo, moja aktywność w stowarzyszeniu przybierała niewyobrażalne dla mnie wcześniej rozmiary. Jeśli spojrzeć od strony formalnej, pełniłem kolejno funkcje delegata na zjazd krajowy, członka zarządu regionu, wiceprzewodniczącego zarządu regionu, a na koniec członka regionalnej komisji rewizyjnej. W sferze faktów były to setki demonstracji, pikiet, marszów, spotkań publicznych, eventów i sam już nie potrafię nazwać czego. Organizowałem, załatwiałem, przemawiałem, pisałem, protestowałem w sprawach nie tylko dla mnie ważnych. Nie ukrywam, że mimo mitręgi sprawiało mi to satysfakcję, zawsze widziałem sens tych działań i cel, jaki im przyświecał: oczywisty, określony precyzyjnie w dokumentach założycielskich stowarzyszenia.

Działalność w KOD-zie wiązała się z absolutnie wyjątkowymi profitami, niewymienialnymi na żadną walutę świata. Poznałem wielką grupę wspaniałych ludzi, których bez KOD-u nigdy bym nie spotkał. Jestem i będę wdzięczny za te przyjaźnie i znajomości, zawsze ze mną pozostaną, będę z nich czerpał i je pielęgnował. Koderzy to ludzie wyjątkowi, o niesamowitej wiedzy, historii, charakterze, usposobieniu, empatii, zdolni do nieprawdopodobnych poświęceń. W naszym życiu odnosimy się do autorytetów – przynajmniej ja tak mam – słuchamy ich, uczymy się od nich, staramy się ich naśladować. Nigdy wcześniej nie poznałem tak wielu ludzi, których mogę nazwać autorytetami, ludzi, obok których być może nie miałbym okazji stanąć, nie mówiąc już o partnerskiej rozmowie na ważne tematy publiczne, ale i zupełnie prywatne. Zawsze będę za to wszystko KOD-owi wdzięczny.

Moja rezygnacja nie jest przeciw komukolwiek. Zaczęła się już dawno temu: przed dwoma laty zakończyłem kadencje w strukturach regionalnych i krajowych stowarzyszenia, a po wyborach z 15 października podjąłem decyzję, że po wyborach samorządowych przestanę pełnić funkcję w grupie lokalnej. Oczywiście, brak oficjalnych stanowisk nie oznacza odejścia z KOD-u. Mam chęć i odczuwam zaszczyt bycia koderem w przyszłości. Zamierzam brać udział – w miarę możliwości – w działaniach organizowanych przez następców. KOD zawsze będzie mój.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.


Prawdziwe gry polityczne rozpoczną się po wyborach. Przeciętni, a także nieprzeciętni, ale politycznie niezaangażowani obywatele będą raczej przy tym statystować. Ten rok to rok stagnacji w samorządach. Następny będzie rokiem zaciskania pasa.


Wybory w najbliższą niedzielę nie rozpalają emocji, nie budzą entuzjazmu, a powinny. Chodzi w nich o struktury władzy, które w zasadniczy sposób decydują o jakości funkcjonowania państwa. Działanie gmin i powiatów odczuwamy na własnej skórze; samorząd wojewódzki ma wielki wpływ na rozdysponowanie napływających funduszy europejskich.


Nasze państwo jest nadmiernie scentralizowane. Jeżeli wybierzemy słabe samorządy, pogłębi to proces centralizacji, obniżając jakość państwa. Jeżeli w wyborach weźmie udział niewiele osób, osłabnie demokratyczna legitymacja organów samorządowych, a to wzmocni tendencje degeneracji władzy.

Pilnujmy demokracji lokalnej. Bez niej nie ma demokracji w ogóle. Patrzmy wybranym władzom na ręce. Silne samorządy to silne, sprawne państwo. Od nas zależy, czy taka będzie Polska.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Sto dni minęło jak jeden dzień. Oczywiście minęło nie tylko Platformie Obywatelskiej, ale i całemu koalicyjnym rządowi. Minęło nam wszystkim. Ale tylko Platforma stawiała sobie ambitne cele na 100 dni (po wyborach).


W „Gazecie Wyborczej” filozofka i felietonistka Magdalena Środa potępia tych, którzy straszą obywateli wojną. Politycy mają działać, ale obywateli nie niepokoić. Trudno sobie wyobrazić równie błędne stanowisko.


W minioną sobotę 23 marca małopolski Komitet Obrony Demokracji wybrał swoje władze na kolejną, dwuletnią kadencję.
Podczas Walnego Zebrania Członków na funkcję przewodniczącego Zarządu Regionu wybrano Grzegorza Artura Górskiego.

Do Zarządu wybrano:
Danutę Czechmanowską
Małgorzatę Figa-Tomińską
Pawła Grabskiego
Piotra Kaliste
Joannę Kozioł
Macieja Nalepę
Krzysztofa Rybę
Lucyne Sieniawską

Do Regionalnego Sądu Koleżeńskiego wybrano:
Stanisława Adama Abrama
Małgorzatę Łużecką-Pawlik
Małgorzatę Nowak
Marie Noworól
Małgorzatę Wielebnowską

Do Regionalnej Komisji Rewizyjnej wybrano:
Jolantę Gablankowską-Kukucz
Witolda Krawczyka
Ilonę Oleksiuk

Delegatami na zjazd krajowy zostali:
Danuta Czechmanowska
Małgorzata Figa-Tomińska
Grzegorz Górski
Adam Grobler
Anna Grzegorzewska
Jarosław Jagłowski
Piotr Kalista
Magdalena Kobylańska
Jolanta Kuś
Michał Leśniak
Ewelina Pytel


Sto dni rządów z nowego politycznego rozdania musi przyspieszać bicie serca, zwłaszcza że trwa kampania do samorządów i wszyscy troją się i dwoją, opowiadając, jak to będzie pięknie, jeśli właśnie ich się wybierze. Dokonania ostatnich stu dni wyglądają nieźle. Jest jednak pewna mała rana, jeden problem, którego jakoś nikt nie chce rozwiązać. Może chodzi o pieniądze i zasilenie budżetu państwa, ale rzecz tak naprawdę dotyczy naszej przyszłości. Więc o drzewach w dzisiejszym moim felietonie.


Sto dni rządu to czas na podsumowanie. I oczywiście wszyscy rzucili się a to do chwalenia, a to do krytykowania. Taka karma – skoro się chciało rządzić, to trzeba brać pod uwagę, że suweren patrzy i rozlicza ze wszystkich obietnic. W całym tym rwetesie dwie kwestie naprawdę niepokoją: prawa kobiet, jak zawsze marginalizowane, i prawa nas wszystkich, które jak zawsze się omija.

Ministra Paulina Hennig-Kloska już 8 stycznia deklarowała, że oto niebawem rząd przyjmie plan wstrzymania wycinki lasów. Dokładniej rzecz ujmując, plan ograniczenia, a nie wstrzymania. Naród ma więc się cieszyć, że na takich terenach jak Puszcza Karpacka, Romnicka, Borecka, Świętokrzyska, Augustowska, Knyszyńska czy w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym i Bieszczadach zmniejszy się wyrzynanie drzew. Zmniejszy. Zostanie też ograniczony eksport drewna. Na bogato. Zaraz pewnie usłyszymy, że Polska nie odpowiada za deforestację naszego globu i że my sobie tylko takie minimum wycinamy. Ekolodzy ciągle mają nadzieję, że jest szansa na zwiększenie terenów ochrony. Tylko że czas ucieka, a drzewa są cięte.

Obecny rząd odziedziczył państwo w demontażu. Gdzie spojrzeć, tam jakaś po-PiS-owska ruina. To oczywiste, że w sto dni wszystkich katastrof nie można odwrócić; z niektórymi pewnie będziemy się jeszcze borykać przez lata. Wiadomo – popsuć da się szybko i łatwo, a naprawiać trzeba długo i nieraz żmudnie. Tyle tylko, że chodzi o lasy, o nasze lasy, a w nich każde drzewo jest na wagę złota. Świat umiera na naszych oczach, trwa kryzys klimatyczny i każde drzewo się liczy, a z nim ekosystem, zachowanie bioróżnorodności, ratowanie biosfery. Wiedzą to doskonale młodzi ludzie, aktywistki i aktywiści. Ich protesty wstrząsnęły społeczeństwem, ale niestety na chwilę. Zamiast się zastanowić, dlaczego uczestnicy strajku klimatycznego uparcie powtarzają swoje, zamiast starać się zrozumieć, co mówią ludzie ze stowarzyszeń Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, Gaja, Niech Żyją, Manifest Wegański, zamiast skonfrontować się z faktem, że za chwilę będziemy umierać bez czystego powietrza i pitnej wody – my wycinamy.

Obietnica ograniczenia wycinki nic nie zmienia. Pilnowanie interesów przedsiębiorców żyjących z handlu drewnem i zachęcanie ich, by materiał obrabiali na miejscu, tak samo jak zmniejszanie eksportu drewna nic tak naprawdę nam nie dają. Każde wycięte drzewo staje się dla nas utratą przyszłości. Wycinanie drzew zaburza też gospodarkę wodną, a Europa pustynnieje i już mamy w Polsce regiony, gdzie woda staje się deficytowa. Bez drzew nie tylko nie ma oczyszczania atmosfery z CO2 czy regulacji przepływu wody, ale nie ma też domu dla zwierząt, co prowadzi do redukcji bioróżnorodności, a to z kolei przekłada się na zwiększone zaburzenia w biosferze. Im bardziej niestabilna jest biosfera, tym szybsza degradacja naszej planety. W naszym lokalnym – polskim – krajobrazie nie chodzi tylko o piękne widoki lasu. Tutaj chodzi o nasze płuca.

Nowotwory stały się chorobą cywilizacyjną, tak samo jak alergie i problemy górnych dróg oddechowych. Naszą codziennością jest zanieczyszczone powietrze. Służba zdrowia zmaga się z niedofinansowaniem, brakiem lekarzy, brakiem pieniędzy na kosztowne terapie chorób cywilizacyjnych. Podtopienia i susze zaskakują rolników i niosą zniszczenia dla mieszkańców wielu regionów naszego kraju. Kolejne grono polityków i polityczek natomiast wypiera istotną kwestię: świat to system naczyń połączonych. Wycinanie drzew to tylko początek większej katastrofy o długofalowym oddziaływaniu, co już widać na oddziałach onkologii czy pediatrii.

Tak naprawdę pierwsze sto dni naszego obecnego rządu wypada całkiem nieźle. Wobec ogromu bałaganu i destrukcji, jakie zostały po kaczej władzy, nowy rząd radzi sobie dosyć dzielnie. Szkoda tylko, że kobiety muszą znów poczekać, aż dostrzeżone zostaną ich problemy. I szkoda, że ekologii ciągle nie traktuje się jak priorytetu. Nadal wyrzyna się drzewa w polskich lasach. Słowa o ograniczeniu wycinki nic tu nie zmienią. Ciągle nie ma politycznej świadomości, że drzewa to coś więcej niż potencjalne drewno i uzyskane z niego pieniądze. Drzewa to nasze być albo nie być na planecie. A Polska już pustynnieje…
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


Wczoraj odbyło się Walne Zebranie Członków Regionu Małopolskie KOD. Było to dla mnie wielkie przeżycie. Od 2016 roku byłem w Zarządzie Regionu. Teraz nie pełnię już żadnej funkcji. Wczorajsze Walne zakończyło się w najlepszy możliwy sposób. Wyszliśmy z niego zjednoczeni – sytuacja w polskich warunkach wyjątkowa. Były osoby, które dla dobra wspólnego zrezygnowały z ubiegania się o funkcje, umożliwiając zawarcie kompromisu. Dowodzi to wielkiej dojrzałości.


Niektórzy się martwią, że taki kompromis między głównymi siłami naszego lokalnego KOD-u i wystawienie wspólnej listy narusza zasady demokracji. To nie jest prawda. Demokracja żyje ze sporu, ale czasem zawarcie kompromisu, a nie spór jest najlepszym wyborem. Wczorajsze rozstrzygnięcie uzyskało bardzo silną demokratyczną legitymację. Mamy przewodniczącego Grześka Górskiego z pełnym uprawnieniem do reprezentowania nas wszystkich. Cieszy powrót Danki Czechmanowskiej do Zarządu. Jest kontynuacja i nowość.

Przed KOD-em stoją teraz ważne zadania. Trzeba dopilnować, aby w końcu powstały w pełni niezależne od polityków media. Trzeba się zatroszczyć o reformę sądów, aby wróciła praworządność, ale już bez starych patologii. Trzeba wspierać budowanie prawdziwie niezawisłej prokuratury. Trzeba zadbać o autonomię uniwersytetów. Trzeba także – co może być dla KOD-u bardzo trudne – dopilnować, aby słuszne rozdzielenie państwa i Kościoła nie uderzyło w wolność religijną. I przede wszystkim trzeba wspierać Ukrainę, bo tam za demokrację i wolność leje się krew.

Wczorajsze Walne było sukcesem. Nowy przewodniczący gwarantuje, że sprawy pójdą w dobrą stronę. Wielkie gratulacje należą się Ewelinie Pytel, która ma potężną zasługę w tym, że małopolski KOD jest taki silny. Dziękuję wszystkim członkom Zarządu Regionu i wszystkim małopolskim koderom. Mieliśmy w przywróceniu demokracji w Polsce ogromny udział. I możemy być z naszego KOD-u prawdziwie dumni.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Szanowne Koleżanki, szanowni Koledzy, drogie Członkinie i drodzy Członkowie KOD


Postanowiłam w nadchodzących wyborach zgłosić swoją kandydaturę na członkinię Zarządu Regionu Małopolskie.


Do Komitetu Obrony Demokracji wstąpiłam w 2016 roku.


Szanowni Państwo,
Drogie i Drodzy,


Jutro wielkie święto demokracji w Komitecie Obrony Demokracji Regionu Małopolska.


Będziemy wybierać nowe władze do Regionu.


Szanowni Członkowie i Członkinie Komitetu Obrony Demokracji w Małopolsce,
Drogie i Drodzy,
Jak większość z Was już wie, zdecydowałem się wystartować w wyborach na Przewodniczącego Zarządu KOD Małopolskie.


Magdę Kobylańską ( Magda Ko) znam od samego początku mojej aktywności w KOD.
Gejzer pomysłów i autorka najlepszych eventów przygotowywanych przez KOD Małopolska.


To Magda koordynowała śpiewanie Ody do Radości przez całą Polskę.


Zamierzam startować do Zarządu Regionu.
Jestem absolwentką Akademii Ekonomicznej w Krakowie specjalność organizacja i zarządzanie. W KOD jestem od IX 2016 r.a obecnie pełnię funkcje wiceprzew.Grupy Lokalnej Oświęcim -Chrzanów.


W działalności KOD-u biorę udział od początku, od pierwszego spotkania jesienią 2015 roku. W roku 2022 zostałem wybrany do Zarządu Regionu Małopolskie, w którym do obecnej chwili pełnię obowiązki wiceprzewodniczącego.


Drodzy Członkowie małopolskiego KOD.
Zbliża się to, co jest solą każdej demokratycznej organizacji - Walne Zebranie Członków i wybory.


Minął kawał czasu. Pamiętam, jak zimą 2016 roku przyszedł do mnie Piotr Gawlik. Wcześniej napisałem w liście, że chciałbym się włączyć w działania KOD-u. I się zaczęło.


Szalone osiem lat z okładem – osiem lat manifestacji, spotkań. Zostałem wybrany na członka zarządu i wiceprzewodniczącego KOD-u Małopolskie. Miałem też wielu przewodniczących: Dankę, Bartka, Beatę, Ewelinę. Wspaniali ludzie. To był długi czas. Nie ma już z nami Tadka Kusia, Beaty Kwiatkowskiej, Zbyszka Wagnera, Stefana Patyka i wielu innych.

KOD Małopolskie był siłą jednoczącą lokalną opozycję, organizatorem demonstracji na Rynku, pod sądami. A ostatnio w strasznym czasie wojny w Ukrainie zaangażował się w pomoc, pokazując, że gdy chodzi o podstawowe interesy Polski i Europy, można współpracować nawet z tymi, od których politycznie jesteśmy daleko.

Mam w oczach twarze tylu ludzi obecnych na manifestacjach, ludzi, którzy nie rezygnowali z działania przeciwko rodzącemu się autorytaryzmowi. Ludzi oddanych Polsce, mających nadzieję – nie tę kruchą, marną. Ludzi, którzy dzięki swojej wytrwałej niezgodzie na bezprawie odnieśli zwycięstwo. Z dalekiej podróży Polska wraca na europejski szlak praw człowieka, wolności, demokracji i solidarności.

W sobotę zakończy się moja kadencja w zarządzie regionu. Nie byłem dobrym wiceprzewodniczącym: przez ostatnie dwa lata pochłaniało mnie organizowanie wsparcia dla Ukrainy. Było to jednak ważne zadanie i w tej działalności dumnie reprezentowałem KOD. Przychodzi czas na pożegnanie się z zarządem. Będę odtąd szeregowym członkiem KOD-u, wciąż – mam nadzieję – w różny sposób pomocnym, wciąż z możliwością komentowania naszej rzeczywistości. Dziękuję wszystkim za ten szczególny czas. Razem osiągnęliśmy coś bardzo istotnego.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


15 października pokazaliście Waszą moc – 27 tysięcy wolontariuszy dołączyło Obywatelskiej Kontroli Wyborów, sprawdzając, czy proces głosowania w lokalach wyborczych przebiega prawidłowo.


Zastanawiam się w dzisiejszym felietonie, czy naprawdę potrzebne są nam komisje śledcze. Mam wątpliwości, waham się. Zamiast komisji chyba wolałabym proces, zamiast przesłuchań urządzanych przez polityków i polityczki wolałabym prokuratorskie pytania – i to nie przed kamerami, ale na sali rozpraw, nie w świetle fleszy i kamer, ale w świetle faktów i rzetelnego rozliczania przestępstw. Komisje śledcze robią show, a Polska dalej jest podzielona na dwa narody pełne złych emocji, nadal czeka na sprawiedliwość.


Chory czy nie chory – oto jest pytanie. Jakoś tak zaraz po wyborach okazało się, że Zbigniew Ziobro zachorował. I się zaczęło. Do tej pory raz po raz pojawiają się różne wieści, ostatnio nawet sam zainteresowany pokazał się na szpitalnym łóżku z kroplówkami i słowem do narodu, by nie bagatelizować żadnych objawów.

Dyskusja na temat choroby byłego ministra sprawiedliwości ujawnia pewną niezdrową tendencję. PiS tak bardzo zniszczyło nam świadomość, że zaczynamy funkcjonować w jakiejś okrutnej rzeczywistości, w której nienawiść przeważa nad współczuciem. Co gorsza, PiS-owscy politycy nadal podgrzewają atmosferę. Ostatnio na komisji do spraw Pegasusa popis pogardy dał sam jego wysokość, już-bez-żadnego-trybu prezes. Odmawianie przez niego odpowiedzi na pytania komisji czy obrażanie przesłuchujących go posłów zagęszczały atmosferę nienawiści.

To nasza największa przegrana – nienawiść. Pełzająca dyktatura PiS-u pozostawiła za sobą grzybiczny ślad nienawiści i pogardy. Komisje powołane przez nowy rząd ruszyły z całą mocą. Ale czy naprawdę potrzebujemy tych spektakli? Publiczne przesłuchania stają się dla przeciwników PiS-u potwierdzeniem tego, co już w pewnej mierze wiadome: Polska była rozkradana przez program koryto+ i bezceremonialne zachowanie pisowców. Dla zwolenników PiS-u natomiast, zwłaszcza dla twardego elektoratu, publiczne przesłuchanie prezesa to zapewne prowokacja i bezpardonowe szarganie wielkiego wodza. Dla jednych i drugich nerwy. Przeciwnicy denerwują się skalą bezczelności i pogardy, skalą korupcji i niekompetencji. Zwolennicy złoszczą się, że ich wódz jest traktowany jak zwykły człowiek, że ich wizja przyszłości zaczyna się chwiać. Jedni i drudzy trzymają się swojej strony barykady i nic na razie nie wskazuje na to, że Polska przestanie być podzielona.

Czy zatem potrzebujemy takich publicznych komisji? Czy nie lepiej, żeby wszystkim zajęła się prokuratura? Po co nam w telewizji jeszcze jeden spektakl nienawiści?

Rozliczenie ludzi łamiących prawo jest konieczne. Transparentność i informacja powinny być na pierwszym miejscu. Spektakle jednak nie są tu pożądane. Komisje śledcze wydają mi się eskalacją polsko-polskich konfliktów. Jak Polska była podzielona, taka pozostaje. A przecież chodzi o przywrócenie porządku prawnego, rozliczenie lat zaniedbań i PiS-owskiego mataczenia, a nie o pustą wendettę. Zdecydowanie wolałabym podanie do publicznej wiadomości wyników śledztwa, wolałabym rozprawę, a potem ogłoszenie wyroku. A oglądając to, co się dzieje w mediach po transmisji obrad komisji śledczej do spraw Pegasusa, mam wrażenie, że tylko podgrzewamy istniejącą nienawiść.

Politykę uprawia się po to, by ludzie nie musieli wychodzić na ulice. W ostatnich latach obywatelki i obywatele musieli jednak ciągle krzyczeć na ulicach z rozpaczy spowodowanej zabijaniem demokracji i praworządności naszego państwa. W ostatnich latach budowano mury i dzielono ludzi na gorszy i lepszy sort. Fakt, że tyle osób nie wierzy w chorobę Ziobry lub mu nie współczuje, oznacza dominację nienawiści. Grozi nam eskalacja złych emocji. A przecież Temida ma przepaskę na oczach, bo sprawiedliwość nie ma względów dla nikogo, wszyscy wobec prawa są równi.

Niszczenie porządku prawnego, tak samo jak niszczenie społecznego zaufania czy uczciwości, to najbardziej widoczne skutki rządów PiS-u. Obudzono skrajne emocje. Poziom agresji i pretensji został wywindowany bardzo wysoko. Naszą przegraną jest nienawiść, jaką odczuwamy. Przegraną naszego państwa jest to, że pozostajemy ciągle podzieleni – i to nie przez zewnętrznego wroga, przez nieznane nam czynniki, ale przez nas samych.

Choroba to prywatna sprawa, zadanie dla lekarzy, kwestia medyczna, ale nie zmienia to faktu, że jako prokurator Ziobro łamał prawo i niszczył ludzi tylko po to, żeby utrzymać się przy władzy. Dlatego nie jest ważne czy rzeczywiście jest chory. Nie jest to sprawa do rozstrzygnięcia w medialnej debacie. Ważne jest to, kiedy Ziobro będzie mógł zeznawać i pojawi się w prokuraturze, by rozliczyć się z tego, co zrobił.

Widok Ziobry na łóżku szpitalnym nie jest nam potrzebny, tak samo jak nie potrzebujemy widoku Kaczyńskiego kpiącego z komisji śledczej. Jednym i drugim panem powinna zająć się prokuratura, i to nie w świetle kamer. Partia PiS doszła do władzy, urządzając spektakle nienawiści na ulicach i w Sejmie. Największą dla nich karą byłoby zatem milczenie mediów: brak nagrań, kamer, mikrofonów i dziennikarzy. Cisza. Tylko prokurator, adwokat i sędzia. Sprawiedliwość nie powinna rozgrywać się w telewizji, nie powinna być jeszcze jednym show. Sprawiedliwość to nie sprawa emocji. Temida nie bez powodu ma oczy zakryte.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


Polskie wybory samorządowe są najmniej proporcjonalne i demokratyczne ze wszystkich rodzajów wyborów, pomijając oczywiście Senat, który należy zlikwidować. Pytanie tylko, czy należy go zlikwidować razem z senatorami.


Wydaje mi się czasami, że społeczeństwo zapomina o Ukrainie, wypiera traumę i tragedię z pamięci, zaabsorbowane już innymi konfliktami lub po prostu życiem codziennym. Wracamy do wrodzonej nienawiści do człowieka, nie mamy już chęci niesienia pomocy ani nawet mówienia o tym, co przez cały czas dzieje się na wschodzie.


W tak newralgicznym momencie, jakim jest oczekiwanie na wsparcie USA dla Ukrainy, przyznanie pierwszego Oskara w ukraińskiej historii filmowi „20 dni w Mariupolu” Mstyslava Chernova ma znaczenie wielowymiarowe. Jest to nie tylko nagroda dla wybitnego dzieła kinematografii ukazującego tragiczne losy kraju objętego wojną, ale też jawny znak tego, że popkultura wciąż może wpływać na społeczeństwo. Uświadamianie Amerykanom, dlaczego pieniądze z ich budżetu są tak potrzebne na pomoc dla odległego kraju, ma ogromną wagę.

Sama mowa akceptacyjna reżysera była jedną z bardziej przejmujących w dziejach gali oskarowych. Chernov mówił, jak wielkim zaszczytem jest otrzymać pierwszego Oskara dla Ukrainy, ale przyznał też, że prawdopodobnie jako jedyny z dotychczas nagrodzonych wolałby nigdy nie stworzyć dzieła, za które odbiera statuetkę. Były to mocne, poruszające słowa, emocjonalnie odświeżające pogląd świata na wojnę, która wciąż trwa.

Dlatego warto obejrzeć film i wystąpienie reżysera. Obyśmy nigdy nie byli obojętni.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.


Za nami 8 marca, przed nami 10 marca. Dwie daty, dwa święta, jedno wyzwanie: realizacja wolności, prawdziwej wolności. W moim świątecznym felietonie dzisiaj o święcie kobiet i współczesnych obciążeniach, o marszu ku równości.


Za nami 8 marca. Dzień Kobiet. Dość istotna data w kalendarzu feminizmu. Święto o burzliwej historii, wielokrotnie upolityczniane, w czasach PRL-u przekształcone w karykaturę. Obchodzono je po raz pierwszy w 1909 roku. Była to inicjatywa ruchów robotniczych związana z socjalistyczną walką tamtych czasów. Gdy podczas Międzynarodowej Socjalistycznej Konferencji Kobiet (1910) w Kopenhadze sufrażystki i działaczki zaproponowały, by święto kobiet stało się cykliczne, przede wszystkim traktowały je jako manifestację walki o prawa kobiet.

Tak się składa, że kobiety musiały walczyć o siebie, o swoje prawa, i to walczyć na różne sposoby: krzykiem na ulicy, nauczaniem, prelekcjami, konferencjami, presją polityczną. Często też ponosiły ogromne koszty tej walki. Sufrażystki trafiały do więzień i szpitali psychiatrycznych, były wyrzucane z domów przez własne rodziny. To długa krucjata, trwająca od XIX do XXI wieku. Święto kobiet dzisiaj staje się zatem upamiętnieniem tej batalii. Ciągle też jest to święto nie radosne, ale smutne.

Ruch walki o prawa kobiet ma swoje korzenie w walce z niewolnictwem, w walce o prawa innych, wykluczonych, uprzedmiotowionych. Pierwsze sufrażystki walczyły o wyzwolenie ludzi traktowanych jak przedmiot tylko dlatego, że zakwalifikowano ich jako gorszych. Dzisiaj rasizm tak samo jak kolonializm został zdelegalizowany i zdyskwalifikowany moralnie. Niewolnictwo ciągle jednak jest na świecie, obejmuje też kobiety. Wiele osób zmuszanych jest do niewolniczej pracy lub wykorzystywanych seksualnie. Święto kobiet to zatem smutne święto, bo nadal nie zrealizowano dążeń naszych babć, prababć, tych, które sprzeciwiały się wykorzystywaniu.

Pierwsze sufrażystki walczyły o prawa zwierząt. Dziewiętnastowieczne ruchy antywiwisekcyjne, pierwsze stowarzyszenia opieki nad zwierzętami zainicjowane były przez sufrażystki. Dzisiaj ekofeminizm znalazł się na froncie walki o wyzwolenie zwierząt z koszmaru ferm przemysłowych czy laboratoriów. Tutaj nic się nie zmieniło, zwiększyła się tylko liczba ofiar ludzkiej zachłanności i znieczulicy. Miliardy mordowanych istnień to nadal nasza krwawa codzienność. Dla ekofeministek 8 marca to ciągle smutne święto.

Pierwsze sufrażystki domagały się praw wyborczych, prawa do edukacji, zarobku, podmiotowości prawnej i ekonomicznej. Współczesne kobiety ciągle zarabiają mniej niż mężczyźni, ciągle muszą walczyć ze szklanym sufitem męskiego szowinizmu. Dla wielu kobiet, które zmagają się na co dzień z nierówną rywalizacją i deprecjacją ich kompetencji, 8 marca to smutne święto. A w tym roku, tak akurat na 8 marca, kobiety w Polsce usłyszały, że zajście w ciążę nadal będzie dla nich ryzykowne. Marszałek Sejmu zrobił nam kobietom prezent: odsunął w czasie procedowanie kwestii dostępności aborcji. Tak jakby mało było upokorzeń, uprzedmiotowienia i śmierci kobiet, które zmarły w szpitalach tylko dlatego, że lekarze bali się wykonywać swój zawód.

W 1909 roku kobiety zaczęły maszerować. Ten marsz trwa nieprzerwanie: marsz równości, siostrzeństwa i braterstwa. 10 marca to Dzień Mężczyzn. Wszystkim panom życzę z całego serca, żeby ich siostry, przyjaciółki, córki, ukochane, żony, kochanki nie umierały w szpitalach, czekając, aż lekarze spełnią swój obowiązek. 10 marca to Dzień Mężczyzn, więc dzisiaj życzę wam, drodzy panowie, braterstwa, szczerości i przyjaźni. Życzę wam też siostrzeństwa, bo tylko razem możemy zmienić świat na lepszy. 10 marca to także doskonała okazja, by zrozumieć, że kiedyś bycie sufrażystą było niszowe i śmieszne, a dzisiaj bycie feministą jest zwyczajnym odruchem solidarności. Zwłaszcza gdy 10 marca i 8 marca spotkamy się w jednym marszu. Nie ma demokracji bez wolności obywatelek i obywateli.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


Czasem odnoszę wrażenie, że sprawy, o których dyskutujemy lub możemy dyskutować, albo są już nieistotne, albo zawsze takie były. Istotne są te sprawy o których nie rozmawiamy lub o których rozmawiać nie chcemy.


Nauczycielem edukacja stoi. Od tego, jaki jest nauczyciel, zależy cały proces kształcenia…


O edukacji mówi się systematycznie. Że niezbędna reforma, że płace niskie, że jakość nauczania marna, że programy i podstawy programowe przeładowane, że za dużo godzin lekcyjnych mają dzieci w szkole. Można wymieniać długo, co nie funkcjonuje tak, jakbyśmy chcieli.

Istnieją jednak szkoły, które w tej trudnej rzeczywistości radzą sobie całkiem dobrze, a i uczniowie i rodzice są zadowoleni. Nauczyciele podobno też – można to sprawdzać w prosty sposób: jeśli w kolejnym roku nadal pracują, to przypuszczalnie warunki im odpowiadają. Owszem, przypuszczenia mają to do siebie, że są jedynie przypuszczeniami, a nie prawdą absolutną, niemniej są szkoły, w których uczniowie chcą się znaleźć, a nauczyciele chcą pracować.

Otóż to. System systemem, program programem, system może mieć wady – i zwykle ma ich całkiem sporo – program może być przeładowany, przestarzały, zbyt wymagający, niedopasowany do rzeczywistości itd., ale nauczyciel dobry, czyli właściwie przygotowany, zaangażowany i świadomy znaczenia tego, co robi (a uświadamia mu się to między innymi przez odpowiednią płacę), jest w stanie sobie z tym wszystkim poradzić. To od nauczyciela zależy, co uczniowie słyszą na lekcji, jaka panuje atmosfera w klasie, jakie tematy są poruszane, jak planowany jest czas, jakie metody się stosuje itd. Nauczycielem edukacja stoi! To na nim wszystko się opiera.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.


Kraków, 23.02.2024
W związku ze zbliżającymi się wyborami do samorządów, jako Zarząd Regionu Małopolskie KOD chcielibyśmy przypomnieć, że Komitet Obrony Demokracji jest organizacją społeczną, niezależną od partii politycznych.


Trudno przyznawać się w kampanii wyborczej, że większość narzędzi do poprawy funkcjonowania samorządów i poprawy realizowanych przez nie usług publicznych znajduje się w rękach premiera, ministrów i parlamentarzystów.


DOŁĄCZ DO OBSERWACJI WYBORÓW W POWIECIE I GMINIE MYŚLENICE

Czego potrzebujesz ? Dostępu do telefonu i konta Google. Udokumentuj materiał oraz załącz zdjęcie. Link do formularza  https://forms.