Przejdź do głównej zawartości


Każdy polski rząd najbardziej troszczy się o zmotoryzowanych – samochodowych i motorówkowych. W czasie korków wakacyjnych rząd premier Kopacz (2015) podnosił(a) szlabany tak samo jak ten całkiem niewinny, najbardziej polski z polskich (Morawiecki 201…


Suwerenność gości stale w ideologii nacjonalistycznej (i centroprawicowej), bo może służyć za alibi przy wymuszaniu zachowań społecznych bądź usprawiedliwianiu realizowanej polityki. Suwerenność często wymaga ofiar i wyrzeczeń.


Dziekan Wydziału Prawa na Zachodnioukraińskim Uniwersytecie w Tarnopolu stoi w mundurze przed opancerzonym samochodem. Jest na froncie, ale przemawia do absolwentów, którzy uzyskali właśnie dyplomy.


4 czerwca o 12.00 w Warszawie rozpocznie się wielka demonstracja. Sprawmy, żeby to było wydarzenie jednoczące i pokazujące siłę!


W felietonie „Żale Leszka Millera” podpisanym nazwiskiem Oberredaktor Kani (red. nacz.) Unię nazywa się strukturą z ideologicznymi szaleństwami i despotyzmem.


Dziewiętnasta rocznica wstąpienia Polski do Unii Europejskiej – świętujemy w Zakopanem

W poniedziałek 01.05.2023 mija dziewiętnasta rocznica wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. W dniu tym o godzinie 17.00 spotykaliśmy się pod Oczkiem Wodnym na Krupówkach w Zakopanem.

KOD-PODHALE oraz KO-PODHALE


Co będzie potem, jak zorganizować na nowo życie społeczne i gospodarcze, jak funkcjonować z prezydentem, który nagle zgubi długopis, z sądami, w których wyrok zależy nie tyle od przepisów prawa, ile od wylosowanego składu sędziowskiego?

Daisy🧩udostępnił to.




Dla Ukrainy możliwość handlu zbożem i produktami rolnymi ma znaczenie fundamentalne. Pozwala utrzymać własną produkcję, dać ludziom pracę.


Polskie centrum polityczne jest konserwatywne w tym sensie, że życzyłoby sobie powrotu do polityki postreaganowskiej, czyli wdrażanej w Polsce po transformacji z drobnymi osładzającymi korektami.


To jest nasz kotlet, kotlet na miarę naszych polskich możliwości. Jest on mielony, a w nim wszystko, co dało się wkręcić: obłuda, głupota i demagogia. Na szczęście dziarscy panowie z ekipy rządzącej po raz kolejny chcą nas obronić przed postępem i przyszłością. Więc w moim felietonie o dziarskiej walce z robalami, a przy okazji o spalaniu świata.


Nie będzie robak pluł nam w twarz i dzieci nam ślimaczył. Polski my naród, królewski ród piastowy, dlatego robakom i robakożercom stanowczo mówimy NIE. Ustawa antyrobakowa to nasze dzieło największe, osiągnięcie na miarę naszych czasów. To nasz Miś słomiany. Jako Polacy, mamy mieć polskie mięso, polskie mleko i polski kefir, a nie jakieś tam robale, co nam zła opozycja, lewaki, unijni urzędnicy i inni obłudnicy jeść każą. Trzaskowski zamienia się w Tuska, a Tusk to wiadomo Niemiec, a Niemiec wiadomo to krzywda ziemi polskiej. A my, naród dzielny i silny, nie damy się, nie złamiemy się, Polska silna jest naszą siłą, więc robaków jeść nie będziemy i basta. Polacy nie gęsi i swoje mięso mają.

Minister rolnictwa, kolejny bez teki, bez głowy i bez myślenia, postanowił się zabrać za to, co Polsce najbardziej zagraża, a są to robaki! Co tam kryzys klimatyczny, co tam kryzys energetyczny, co tam rolnicy na ulicach, czy inflacja! Pan Robert Telus wspierany przez swojego partyjnego kolegę Janusza Kowalskiego ruszył do boju z robakami. Jest to działanie wiekopomne, a co starszym obywatelom i obywatelkom może się przypomnieć, jak to w Polsce swego czasu heroicznie walczono ze stonką. Tak, ze stonką, którą zły wróg, czyli zgniły zachód, amerykański wywiad, podrzucił na polskie pola uprawne. Więc Polacy musieli walczyć z całym światem, który pod postacią stonki chciał wykraść dobro narodowe – ziemniaki. Ale już wtedy nasz dzielny naród się nie poddał, stonkę obalił, więc ziemniaki przetrwały na naszej polskiej ziemi. A skoro przetrwały, to znaczy, że i teraz przetrwają nasze rodzime chochoły i obyczaje!

Mądrzy panowie z ekipy rządzącej pragną, by producenci pisali jasno na etykietach: „uwaga produkt zawiera białko pochodzące z robaków”, świetnie. I wszystko będzie jasne. Kto nie jest prawdziwym Polakiem, ten pewnie się złamie i rękę po takie świństwo wyciągnie. Będzie jadł na zachodnią modłę i może nawet nie zauważy różnicy w smaku, ale wiadomo jak ktoś jest zniewolony ekomodą, czy innymi takimi naukowymi bzdurami, niepolskimi wymysłami, to już nawet właściwego smaku nie czuje. Nie to, co my, prawdziwi koneserzy polskości, od razu wyczujemy ten wspaniały smak, szyneczki nafaszerowanej utrwalaczami, barwnikami, konserwantami. Cała lista Mendelejewa rozpływa nam się przyjemnie w ustach, gdy tak sobie dobre, bo polskie mięsko wcinamy. Wedle wszechmądrego Telusa czy Kowalskiego, prawdziwy Polak nie zna smaku słonecznikowego burgera, czy z przeproszeniem tofu. Polak patriota zjada polskie mięso, pije polskie mleko. Weganie i wegetarianie przeczą polskim interesom i rzecz jasna nie są Polakami. O jaroszach panowie z PiS nigdy pewnie nie słyszeli i jakoś im się chyba nigdy nie obiło o uszy, że to stara kuchnia polska. Ale cicho sza, to polskie co wyznaczone przez panów z ekipy rządzącej.

I wszystko to razem byłoby bardzo zabawne, raz jeszcze polski chocholi taniec toczy się przez nasz kraj, padają kolejne deklaracje, co jest polskie a co nie jest i kto jest prawdziwym patriotom. Jest jednak mały problem psujący całą tę zabawę: nazywa się kryzys klimatyczny. Niezależnie od świętego oburzenia i wielkich narracji polskości, fakty pozostają faktami. Przemysł mięsny zagraża światu, produkując gazy cieplarniane na masową skalę. Nawet gdybyśmy przeszli na energię odnawialną i nasze samochody, domy, praca byłyby zeroemisyjne, to istnienie hodowli połaciowych nadal ogrzewałoby i tak już rozpalony świat. Metan produkowany przez system trawienny krów jest o wiele groźniejszy niż dwutlenek węgla i dużo wolniej rozkłada się w atmosferze. Laguny, czyli zbiorniki nieczystości w których kał i uryna mieszają się z chemikaliami i antybiotykami podawanymi zwierzętom, to bomby ekologiczne zanieczyszczające ekosystemy.

Jest jeszcze jeden mały szczegół, który umyka na froncie walki z robalami. Z 1 hektara pola można rocznie otrzymać około 250 kg białka z pszenicy, i tylko 10 kg białka z wołowiny. Biorąc zatem pod uwagę fakt, że rolnictwo odpowiada za zużycie 70% wody pitnej na ziemi, a jej zasoby gwałtownie się kurczą, to produkcja żywności, która ma wyżywić coraz więcej ludzi na ziemi, w sposób logiczny powinna być roślinna. Takie fakty. Straszenie społeczeństwa robakami to nie jest tylko temat zastępczy, kolejna kampania mądrych zwolenników PiS. To tak naprawdę działanie na szkodę nas wszystkich.

Robaki jako alternatywną dietę rozważa się tak samo jak czyste mięso (hodowane w laboratorium), czy inne zamienniki diety mięsnej. Wszystko po to, by znaleźć możliwość wykarmienia coraz bardziej rozwijającej się populacji ludzi, nie mordując przy tym przyszłości nas wszystkich. Raport IPCC z ubiegłego roku nie pozostawia złudzeń: kryzys klimatyczny już trwa i jeżeli temperatura podniesie się o kolejne 1.5 stopnia, nasza przyszłość spłonie. Tu nie ma negocjacji.

Potrzebujemy odpowiedzialnych polityków i polityczki, nie czas na nasze polskie przepychanki w stylu: Polacy nie gęsi i swój rozum mają, swój węgiel, czy swoje mięso. Świat umiera na naszych oczach, więc dumny ród piastowy jest tak samo zagrożony jak wszyscy inni. Przed nami rok wyborczy, czas zatem odsunąć demagogów i ignorantów od władzy i posłuchać co mówią ekolożki i ekolodzy. Inaczej każde kolejne wybory mogą robić się coraz mniej możliwe i realne.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Polskie konstytucje były dziełem masonów, jakobinów, socjalistów, komunistów i postkomunistów. Przynajmniej te sensowne, pozytywne. Co prawda, nie miały szczęścia, powszechnego poparcia ani posłuchu.


Nie mogę zapomnieć informacji, która obiegła nasz kraj w zeszłym tygodniu. Pewien mężczyzna chciał kupić lek dla chorego konia, ale sumienna farmaceutka zawiadomiła policję, podejrzewając, że może chodzić o dokonanie aborcji, ponieważ lek na recepcie od lekarza weterynarii miał właściwości poronne. Policja przyjechała, zabrała domniemanego winowajcę na komisariat i próbowała ustalić, czy koń faktycznie istnieje, czy może mężczyzna zamierza za pomocą leku umożliwić nielegalną aborcję swoim koleżankom.


Historia ta utkwiła mi w pamięci, ponieważ pokazuje, że zmiany w sprawie aborcji napędzają w Polsce paranoję. Farmaceuta, który otrzymuje receptę od weterynarza na zdecydowanie większą dawkę leku niż dla człowieka, od razu myśli tylko o jednym możliwym działaniu tego specyfiku. Bo kto leczyłby konia?

Lubimy trzymać się naszych narodowych obsesji, przeraża nas aborcja, inny kolor skóry, obcy język, ludzie o odmiennych poglądach czy wyglądzie. Nie przeraża nas natomiast ból ludzi dookoła, dzieci w ośrodkach opiekuńczych, chorzy bez dostępu do terapii i właściwych warunków do rekonwalescencji. Lubimy powoływać się na odpowiedzialność społeczną, a zupełnie jej nie rozumiemy. W Japonii małe dzieci same jeżdżą metrem, bo jest społecznie przyjęte, że wszyscy są za nie odpowiedzialni. W Polsce dzieci są odpowiedzialnością narodu tylko przed narodzeniem. Jesteśmy obojętni na krzywdę, ale doszukujemy się zła w miejscach, gdzie go nie ma. Zamiast szukać rozwiązania problemu, ślepo sięgamy po przepis, dzięki któremu pogrążymy sąsiada i zostaniemy bohaterami dzielnicy. Podobnie i tutaj: skoro były wątpliwości co do celu wystawienia recepty, jeden telefon do weterynarza mógł załatwić sprawę bez angażowania policji. Nasuwa się pytanie, czy może podejrzewamy innych o najgorsze właśnie dlatego, że to, co najgorsze, już jest w nas.

W Polsce nie potrzebujemy więcej praw podważających godność egzystencji. Potrzebujemy lekcji empatii i logicznego myślenia, ponieważ koń to czasami zwykły koń, a nie koń trojański.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

4 użytkowników udostępniło to dalej



Pojechaliśmy znowu do Ukrainy z nieocenionym niemieckim lekarzem dr Robertem Schönbergiem. Robert, wspomagany nieziemskimi siłami, zorganizował sprzęt medyczny najwyższej klasy: ultrasonograf, respiratory, pompy infuzyjne. Jego koledzy spod Hamburga przez trzy tygodnie przygotowywali generator dla szpitala polowego. Konrad, syn Roberta, student prawa i członek ochotniczej straży pożarnej (tak jak i jego ojciec), zdobył kilkadziesiąt policyjnych i strażackich radiostacji samochodowych. Znajomy rolnik z okolicy użyczył swojego Sprintera z przyczepą, aby można było to wszystko przewieźć.


Robert, który jako jedyny z nas ma prawo jazdy na tak duży samochód z przyczepą, jechał 26 godzin z Hamburga do Tarnopola, z krótką przerwą w Krakowie i nieco dłuższą, choć błogosławioną, na granicy (tym razem wszystko tutaj odbyło się sprawnie). Do Tarnopola dotarliśmy w nocy, już podczas godziny policyjnej, ale chroniły nas przepustki otrzymane od miejscowych lekarzy. Następnego dnia przekazaliśmy część sprzętu klinice w Tarnopolu, leczącej żołnierzy. Szpital jest prowadzony wzorowo, z wielkim zaangażowaniem całego personelu.

Tego wieczoru miałem na wydziale prawa Uniwersytetu w Tarnopolu wykład o europejskim prawie prywatnym. Temat ściągnął wielu studentów, także spoza Szkoły Prawa Polskiego i Europejskiego. Musiałem więc mówić po ukraińsku, co przy takim temacie jest sporym wyzwaniem. Młodzi studenci prawa i wykładowcy z utęsknieniem czekają na Unię, która zbliża się ciągle zbyt wolno i ostrożnie.

Nazajutrz pojechaliśmy do szpitala w Szumsku. Początek potwierdzał stereotypy: placówka w tej małej miejscowości wyglądała z zewnątrz bardzo postradziecko. W środku jednak zobaczyliśmy, że każdy oddział utrzymywany jest na najwyższym poziomie. Oprowadzający nas ordynator wyjaśnił, że reforma terytorialna sprzed trzech lat diametralnie zmieniła gospodarowanie pieniędzmi. Samorząd sprawił, że fundusze zostają na dole. W szpitalu w Szumsku środki te wykorzystywane są w sposób wzorowy – nie na pokaz, ale dla jak największego dobra pacjentów. Robert stwierdził, że bez wahania leczyłyby się w Szumsku i bez wahania objąłby w tym szpitalu dyżury.

Z Szumska pojechaliśmy przez Krzemieniec do Poczajowa. Krzemieniec jest piękny – taki mały Heidelberg – tylko mocno zaniedbany. Rzeczpospolita powinna odnowić Liceum Krzemienieckie, którego budynki nie przetrwają następnych lat. Jest to świadek naszej wspólnej, polsko-ukraińskiej historii. Poczajow zaś robi wrażenie niezwykle. Obok starych cerkwi pyszni się nowo wybudowana, ale zachowująca dawny styl jedna z największych cerkwi świata, która nadal pozostaje w rękach Cerkwi formalnie należącej do patriarchatu moskiewskiego. Słyszałem wiernych mówiących z niezadowoleniem, że być może mnisi będą musieli opuścić ławrę. Upomina się o nią abp. Światosław, głowa Kościoła greckokatolickiego. W powietrzu wisi konflikt.

Ostatniego już dnia pobytu w Ukrainie pojechaliśmy do Iwanofrankiwska, aby przekazać radiostacje. Na głównej ulicy zobaczyliśmy tam portrety poległych: niekończący się szereg twarzy mężczyzn i chłopców. Mimowolnie zwracałem szczególną uwagę na tych z roku 70 – z mojego rocznika. Wielu poległych było młodszych od moich synów, jeszcze przecież bardzo młodych. Patrząc na te portrety, nie da się zapomnieć o wojnie. Odwiedziliśmy też Uniwersytet Medyczny, gdzie prowadzone są bardzo profesjonalne zajęcia z medycyny wojskowej. Dziewczyny – bo są tam same studentki – chłoną umiejętności i wiedzę.

Ukraina mimo wojny zmienia się w oczach. Świadczą o tym świetnie zarządzane szpitale i coraz lepsze uniwersytety, jak ten w Tarnopolu. Zmiana jednak następuje również w samym społeczeństwie ukraińskim: do tej pory zatomizowane, staje się wewnętrznie coraz bardziej solidarne. Ukraina wyjdzie z wojny z nowoczesnym, patriotycznym, europejskim, solidarnym społeczeństwem. Będzie wielkim wzbogaceniem Unii. Tej Unii, za którą płaci krwią.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Niosący Nową Nadzieję stawiają na szczerość. Nie chcą niczego udawać. To znaczy, udają, że tematy Żydów, aborcji i homoseksualistów nie są dla nich ważne, ale skoro ludzie to lubią, to czemu nie? „Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków…



Decyzją większości politycznej została w 2017 roku wprowadzona – w wyniku bardzo kontrowersyjnej procedury zmieniającej Ustawę o Sądzie Najwyższym – instytucja ławników tegoż sądu wybieranych przez Senat RP w głosowaniu jawnym. Decyzją I prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Manowskiej, nominowanej do Sądu Najwyższego przez neo-KRS, wybrani przez Senat ławnicy nie mogą do tej pory w komplecie rozpocząć orzekania.


Ponieważ uważam za społecznie istotne, by obywatele poznali okoliczności tej sprawy, poniżej przedstawiam związane z nią fakty.

Na zaproszenie władz Stowarzyszenia Komitet Obrony Demokracji około połowy 2022 roku wypełniłem wniosek dotyczący mojej kandydatury na ławnika. Mogłem to uczynić, ponieważ spełniałem warunki (ustawa zawiera ich łącznie aż 21) stawiane kandydatom do tej zaszczytnej i odpowiedzialnej funkcji.

Stowarzyszenie, które zgodnie z ustawą może rekomendować kandydatów, uczyniło to, przesyłając wnioski do Senatu RP. Po zweryfikowaniu mojego wniosku i zasięgnięciu opinii policji (bo opinia tej instytucji też jest wymagana) senacka Komisja Praw Człowieka, Praworządności i Petycji zaprosiła mnie – podobnie jak pozostałych kandydatów – na rozmowę, po której rekomendowała mnie Senatowi jako kandydata na Ławnika Sądu Najwyższego II kadencji.

Senat RP na posiedzeniu plenarnym 6 października wybrał mnie oraz 29 innych osób na funkcję Ławnika Sądu Najwyższego II kadencji. Procedura była przejrzysta i przez nikogo nie kwestionowana. Nikt też nie wnosił zastrzeżeń do jej przebiegu.

Wątpliwości pojawiły się później, kiedy mimo zbliżania się terminu rozpoczęcia kadencji ławnika (od 1 stycznia 2023) nie skierowano do mnie ani do większości wybranych ławników żadnej informacji. Tak było do czasu ujawnienia listu, jaki 4 stycznia 2023 wystosowała I prezes Sądu Najwyższego do marszałka Senatu RP. I prezes potwierdziła w liście, że nie przyjęła ślubowania od części ławników wybranych przez Senat i nie wręczyła im zawiadomienia o wyborze. Oświadczyła, że powzięła wątpliwości co do legalności wyboru dokonanego przez Senat RP w odniesieniu do znacznej części osób wskazanych do pełnienia tej funkcji. We wspomnianym piśmie I prezes pomówiła też niektóre z tych osób o niespełnianie jednego z wymogów ustawy, a mianowicie o brak nieskazitelnego charakteru. Mimo że sam nie znalazłem się na liście pani Manowskiej (co uwiera mnie do dzisiaj, są bowiem momenty, gdy należy być razem z pomawianymi, a przy tym kryteriów tej weryfikacji nikt nam nie wyjaśnił), ja również nie otrzymałem zaproszenia do złożenia ślubowania ani zawiadomienia o wyborze.

Z informacji zamieszczonych na stronie internetowej Sądu Najwyższego dowiedzieliśmy się, że I prezes dopełniła wynikający z ustawy obowiązek w przypadku czterech osób, choć bez powiadamiania o tym opinii publicznej. Co ciekawe, owe cztery osoby to ławnicy I kadencji wybrani przez Senat ponownie. Wszyscy pozostali kandydaci zostali zgłoszeni w legalnej procedurze przez Komitet Obrony Demokracji.

Postępowanie prezes budziło i budzi co najmniej zdziwienie, bo żaden z przepisów prawa nie daje jej podstaw do kwestionowania i weryfikowania decyzji Senatu. Zgodnie z art. 63 par. 2 Ustawy o Sądzie Najwyższym I Prezes „wręcza ławnikom Sądu Najwyższego zawiadomienie o wyborze i odbiera od nich ślubowanie”. Trudno tu o inną niż oczywista interpretację.

Od początku stycznia miały miejsce jeszcze dwa wydarzenia. I prezes 7 lutego przyjęła ślubowanie od trójki wybranych ławników, a 16 marca od kolejnej siódemki. Obecnie więc orzekać mogłoby 14 z 30 legalnie wybranych ławników, w tym dwie osoby pomówione przez Małgorzatę Manowską o brak „nieskazitelnego charakteru” (czyżby przestał być konieczny?).

Napisałem na wstępie, że jestem ławnikiem i nie orzekam, wyjaśniam więc dlaczego. Po złożeniu ślubowania zwróciłem się do I prezes SN – podobnie jak wszyscy pozostali poza czwórką ławników z poprzedniej kadencji – z prośbą o niewyznaczanie mnie do składów orzekających. Uczyniłem to z następujących powodów:
  • Wyznaczając ławników do składów orzekających w konkretnych sprawach, prezesi Izb w Sądzie Najwyższym powinni korzystać z listy obejmującej wszystkich ławników, przedstawionej I prezes Sądu Najwyższego przez marszałka Senatu. Ustalenie listy przy zastosowaniu nieformalnych kryteriów może być przez strony postrzegane jako forma wpływania na ukształtowanie składu sądu w sprawach rozpoznawanych przez sąd.
    Do momentu zaprzysiężenia wszystkich trzydzieściorga ławników każdy skład orzekający z moim udziałem można podważyć jako selektywny ze względu na jego ukształtowanie po wyborze dokonanym z grona 14, a nie 30 osób. Dobór ławnika będzie można odczytywać jako dokonany pod niezgodną z prawem presją i nienależyty w rozumieniu prawa, a także niespełniający wymogów zapewnienia stronom prawa do niezawisłego i właściwego sądu.
  • Ustawa o Sądzie Najwyższym przewiduje, że w Sądzie Najwyższym działa obligatoryjny organ samorządu ławniczego. Zgodnie z rozporządzeniem prezydenta RP z 14 lipca 2022 w sprawie sposobu wyboru, składu, struktury organizacyjnej, trybu działania oraz szczegółowych zadań Rady Ławniczej Sądu Najwyższego, wybór Rady Ławniczej możliwy jest dopiero wtedy, gdy I prezes odbierze ślubowanie od wszystkich ławników SN. Postawa Małgorzaty Manowskiej wobec prawidłowo wybranych ławników i odmowa wykonania obowiązku odebrania od nich ślubowania sprawiają, że Rada nie może zostać sformowana, a ławnicy nie mogą korzystać z przysługujących im uprawnień.

Rada Ławnicza w przypadku nowej w polskim porządku prawnym funkcji ławnika Sądu Najwyższego ma duże znaczenie. Należy uregulować praktykę funkcjonowania ławników w strukturze Sądu, czyniąc to w sposób odpowiedzialny, poważny i zgodny z zasadami i duchem prawa, w tym Konstytucji. Nie powinna mieć miejsca sytuacja jak w poprzedniej kadencji, gdy ławnicy wybrani przez ówczesną senacką większość rozpoczynali posiedzenia Rady Ławniczej w Sądzie Najwyższym od wspólnej modlitwy, a przedmiotem wielu ich posiedzeń był wybór patrona ławników, ostatecznie nie dokonany. Spór pomiędzy zwolennikami Świętego Józefa, Jana Leopolda Tyranowskiego – krawca z krakowskich Dębnik i duchowego przewodnika Karola Wojtyły, oraz Stanisława Pomian-Srzednickiego, pierwszego w historii prezesa Sądu Najwyższego po 1918 roku, okazał się nie do przezwyciężenia.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.
@KOD MAŁOPOLSKIE Tylko #KOD zgłaszał kandydatury na ławników SN czy tych kandydatów było więcej a senat wybrał tylko kandydatów zgłoszonych przez KOD ?


Sondaż sfinansowany przez obywateli nie pozostawia żadnych złudzeń. Jakiekolwiek rozbicie opozycji idącej do wyborów – dwie lub cztery listy – skończy się katastrofą. Przegramy wybory. PiS będzie rządzić przez następne cztery lata w koalicji z Konfederacją, czyli ugrupowaniem, które chce wypchnąć Polskę nie tylko z Unii, ale także z zachodnich systemów bezpieczeństwa. Dalsze cztery lata władzy PiS-u spowodują całkowite załamanie instytucji państwa. Historia z Trybunałem p. Julii to tylko przygrywka do rozsadzenia infrastruktury państwa prawa.


Różnice w programach Platformy Obywatelskiej i Polski 2050 Szymona Hołowni są nie do zidentyfikowania. Nie wiadomo nawet, które z tych ugrupowań jest bardziej na prawo lub na lewo od drugiego. Rozstrzygające są tu kwestie egoistyczno-emocjonalne, związane z orientacją na liderów, a nie na programy i procedury demokratyczne wewnątrz partii. Także PSL bez żadnych trudności mogłoby prowadzić swoją politykę w ramach zjednoczonej opozycji. Postępująca polaryzacja może natomiast sprawić, że idące samodzielnie słabsze ugrupowania opozycyjne znajdą się pod progiem, a oddane na nie głosy praktycznie wspomogą PiS.

Do cudownego roku 2050 jest jeszcze bardzo długa droga, a może się okazać, że poprowadzą nas po niej Grzegorz Braun i Zbigniew Ziobro. I może się zdarzyć, że trzeba będzie zmienić nazwę na Polska 4050, żeby była bardziej realistyczna. Wszystkie teorie na temat wyborców, którzy chcieliby Polski nierozdartej między PO a PiS, biorą w łeb. Też życzyłbym sobie takiej Polski, ale siła polaryzacji społeczeństwa w jesiennych wyborach zniesie tych, którzy nie dostrzegą, że tym razem tylko jeden blok opozycyjny ma szansę na przywrócenie Polsce normalnej demokratycznej osnowy.

W roku wyborczym opozycja stara się wykazać swoją niezdolność do naprawy Polski. Ten zarzut dotyczy nas wszystkich bez wyjątku. Ogarnijmy się wreszcie. Co chcemy po sobie pozostawić? Jesteśmy w komfortowej sytuacji – nie musimy (jeszcze) za Polskę umierać, mamy jedynie zorganizować się w oczywisty już sposób i wygrać wybory. To naprawdę niewiele. A oznacza wszystko.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Prawdziwych kowbojów już prawie nie ma. A w zasadzie to ostał się jeden, ale ubogi, z jednym tylko pistoletem za pasem, bez kabury (poprawka: w kaburze). I nawet gdyby ktoś zażądał czegoś od inteligencji, nie byłoby komu opuścić lokalu.


Podobnie jak w greckiej tragedii nieubłagane fatum czeka na głównego bohatera u kresu jego drogi, tak na polityków niezależnie od barw politycznych czekają na końcu kampanii nierozwiązane i narastające problemy. Oglądając przemówienia i szlaki, którymi podróżują dwa orszaki panów w garniturach, mam wrażenie, że niezależnie, czy to PiS czy Platforma Obywatelska (lub jakakolwiek inna partia), kobiety i tak zostaną pominięte. Tyle że one teraz są w Sejmie, kolejny raz przyjechały ze swoimi dziećmi, również tymi dorosłymi. Są tam marginalizowane i niedoceniane przez wielką politykę ludzkiej obojętności.


Okres przedwyborczy tuż, tuż. Więc w Polskę idziemy, w Polskę, panowie i panie – dwa szlaki, dwie ekipy, z jednej strony duma z Polski, białoczerwone flagi, godność prawdziwego Polaka (niekoniecznie Polki), a z drugiej Polska w Europie, Polska praworządna, w której prawo i konstytucja na nowo zajmą swoje miejsce. Morawiecki z błyskawicznie wydłużającym się nosem narodowego Pinokia wskazuje jak zawsze na Tuska, że to jego i tylko jego wina. Według obecnego premiera rozwijamy się ekonomicznie, poziom życia się podnosi, a świadczenia i programy wsparcia dla osób najuboższych i w wieku senioralnym oszałamiają samego Morawieckiego, nie wspominając już o jego klakierach. Tusk natomiast obiecuje powrót do praworządności, normalizację sytuacji ekonomicznej i politycznej. Słuchając tych dwóch panów, ma się wrażenie, że oto zbliża się wojna światów, ponowne starcie sił zła i dobra.

A tymczasem w Sejmie rodzice osób z niepełnosprawnością protestują po raz kolejny. Jedna z mam powiedziała, że za pieniądze przeznaczane przez państwo na wsparcie takich osób oraz ich rodzin nie da się przeżyć ani umrzeć. Żyjemy w kraju, w którym praktycznie nie ma możliwości dokonania aborcji, nawet jeżeli płód jest z uszkodzeniami letalnymi, a poród zagraża samej matce. Kobieta ma urodzić – nieważne kogo, nieważne jakim kosztem, nieważne, co się potem stanie z nią i jej dzieckiem. A gdy urodzi dziecko z niepełnosprawnością, pozostaje sama z jego chorobą, problemami z codziennością, z urzędami, pielęgnacją, terapią, rehabilitacją. Wsparcie rodziny czy kochającego partnera (w idealnej sytuacji – niestety, statystyczna większość małżeństw rozpada się po narodzinach chorego dziecka) nie wystarcza, zwłaszcza że pobierając świadczenie opiekuńcze, kobieta nie może podjąć pracy, bo straciłaby dofinansowanie na dziecko. Kwoty przeznaczane przez państwo na opiekę nad dzieckiem czy osobą dorosłą wymagającą opieki są głodowe. Moja znajoma obliczyła kiedyś, że stać ją na rehabilitację tylko przez dwa dni w miesiącu, bo musi też wykupić lekarstwa, bez których by nie przeżyła, a te kosztują coraz więcej. Leki dawniej refundowane są dzisiaj na ogół albo nie refundowane wcale albo w minimalnym stopniu. Do tego sprzęt specjalistyczny potrzebny w domu, wózek, buty ortopedyczne, specjalne krzesła czy wyposażenie łazienki, kuchni, sypialni…

Matki osób z niepełnosprawnością, osób, które nierzadko potrzebują wsparcia i opieki przez całą dobę, musiały znowu przyjechać do Warszawy i zamieszkać na korytarzu polskiego parlamentu. Jak zawsze zdeterminowane, pewne swojego celu, zmęczone. Kobiety siedzące z dziećmi w Sejmie to świadectwo nie tylko rządów PiS, ale przede wszystkim świadectwo polskiej polityki od lat 90. Sytuacja, w jakiej znajdują się opiekunowie i opiekunki osób z niepełnosprawnością, pokazuje siłę wykluczenia. Kobieta ma urodzić, ale co potem, to już jej problem. Dzieci traktowane są jak obowiązek. Nieustannie wmawia się młodym ludziom, że macierzyństwo i tacierzyństwo to najpiękniejsze i najważniejsze zadanie, nikt jednak nie mówi o konsekwencjach urodzenia dziecka z niepełnosprawnością. W Polsce wsparcie opiekunów takich osób, zwłaszcza osób dorosłych, które wypadają z systemu świadczeń, praktycznie nie istnieje. Trzeba jak w dzikim świecie toczyć walkę z urzędnikami o przyznanie dotacji czy z sąsiadami, którym nie podoba się podjazd budowany przed ich blokiem. A potem lata rosnącej goryczy, pytania, co stanie się z dzieckiem, gdy opiekunki zabraknie. Panowie w garniturach, w dobrych samochodach, zadbani, obsłużeni, opowiadają nam w swoim objazdowym show, jak to dbają albo będą dbać o Polskę. Ludzie potrzebujący wsparcia nie siedzą jednak w Sejmie po raz pierwszy. Nie jest to pierwszy protest zdeterminowanych kobiet, których codzienną troską jest to, by ich dziecko przeżyło kolejny dzień.

Dwa orszaki królewskie ruszyły w Polskę: Morawiecki kontra Tusk, jak w starym, dobrze znanym rozdaniu. PiS kontra Platforma, siły ciemności i zła kontra siły dobra. Deklaracje, przemowy, obietnice, analizy. Tymczasem w Sejmie kobiety siedzą na podłodze, kolejny raz przyjechały ze swoimi dziećmi, już dorosłymi, ale potrzebującymi nieustannej pomocy. Były tu już wcześniej. Rozmawiały z niejednym premierem i premierką, z niejednym przedstawicielem/ką partii rządzących i opozycyjnych. Zmieniły się rządy, zmieniły się narracje polityczne, starzy wrogowie raz jeszcze zaczęli ze sobą walczyć o wejście do parlamentu i przejęcie władzy, a kobiety z dziećmi z niepełnosprawnością nadal nie doczekały się niczego. Siedzą zmęczone i zdeterminowane, z bolesną świadomością, że cokolwiek się dzieje, ktokolwiek rządzi, one są zdane na siebie.

Powtarzające się protesty opiekunów i opiekunek dzieci i dorosłych osób z niepełnosprawnością to tak naprawdę świadectwo naszej klasy politycznej. Przed wyborami wszyscy są zainteresowani, gotowi pomóc, wysłuchać, dostrzec problem, a zwłaszcza gotowi mówić, dużo mówić. Ale w praktyce dwa objazdowe orszaki po Polsce nic nie wiedzą o życiu, nic nie rozumieją z dramatu, jakim jest ta nieustanna walka o przetrwanie.

Czy polityka się zmieni? Do czego zmierzamy? Może panowie w garniturach, zamiast jeździć po Polsce, wróciliby do Warszawy, porozmawiali z tymi, które czekają na nich na korytarzu parlamentu, może by wreszcie usłyszeli, co się do nich mówi…
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Sen Żeromskiego z Przedwiośnia nie zdążył się zrealizować w czasach PRL-u. Czy ma szansę w niedalekiej przyszłości, to w dużej mierze zależy od dokonywanych wyborów. Od tego, co i kogo Polacy wybiorą w tym roku i w następnych latach.


Dwa wydarzenia ostatniego czasu: zadeklarowanie przez Sannę Marin, premierkę Finlandii, chęci pomocy polskim kobietom oraz samobójstwo syna posłanki Magdaleny Filiks, pozornie nie są ze sobą powiązane. Deklaracja polityczna premierki Finlandii i koszmarna tragedia matki, która straciła syna, mają jednak drugie dno: nie doszłoby do nich bez pełzającej dyktatury w naszym kraju. O władzy opartej na pogardzie i strachu w dzisiejszym moim felietonie.


Europoseł Robert Biedroń, posłanki Beata Maciejewska, Wanda Nowicka i Katarzyna Kretkowska oraz poseł Krzysztof Śmiszek spotkali się w Helsinkach z fińską premierką Sanny Marin. Wszyscy byli zgodni: Polkom należy się wsparcie. Stąd propozycja Sanny Marin, by Polki mogły dokonywać aborcji w Finlandii, a podróż i sam zabieg były finansowane przez rząd fiński. Nie wiadomo jeszcze, czy ten gest ogromnej solidarności zostanie zrealizowany – przed Finlandią wybory, wszystko może się zdarzyć. Przeraża jednak to, że znaleźliśmy się w takiej katastrofalnej sytuacji, kiedy o dobro i zdrowie kobiet w Polsce musi się troszczyć obcy kraj. Co to znaczy dla nas? Czym się dla nas stała nasza ojczyzna?

Syn posłanki Magdaleny Filiks nie żyje. Popełnił samobójstwo. Najpierw został wykorzystany seksualnie, a później TVP Info i Radio Szczecin zrobiły sobie medialną sensację, ujawniając dane skrzywdzonego nastolatka. Dla młodego człowieka był to kolejny gwałt, kolejna dokonana na nim zbrodnia, tym razem w mediach publicznych. TVP Info to telewizja państwowa, całkowicie upartyjniona przez PiS, tuba propagandowa na wielką skalę. Zamiast informować, dezinformuje, zamiast przedstawiać problemy i rozwijać wrażliwość społeczną na kwestię pedofili, ujawniła dane, które pozwoliły na identyfikację młodych ludzi doznających tak okrutnej traumy. Przerażający to kraj, w którym nie ma szacunku dla osób doświadczających przemocy, w którym dziennikarze telewizji publicznej, ze swej istoty zobowiązanej do pełnienia misji informacyjnej i edukacyjnej, zabawiają się ludzkim kosztem. Co to znaczy dla nas? Czym się dla nas stała nasza ojczyzna?

Pełzająca dyktatura PiS-u coraz mocniej oddziałuje na nasze życie i nas zniewala. Jednym z elementów dyktatury jest permanentny strach. Obywatele i obywatelki mają się czuć niekomfortowo, mają sobie uświadamiać, że cokolwiek zrobią, cokolwiek im się przydarzy, prawo i propaganda mogą to obrócić przeciwko nim. Dla kobiet będących w ciąży informacja o wadach letalnych płodu nie tylko przekreśla ich marzenia o dziecku (które umrze po porodzie), ale może też okazać się wyrokiem śmierci dla nich samych. Bycie w ciąży to stan ryzyka, bo prokuratura w każdej chwili może oskarżyć lekarzy, że chcąc ratować zdrowie i życie kobiety, zabili „nienarodzone dziecko”. Kobiety mają się bać, lekarze mają się czuć zagrożeni, rodziny mają pozostawać w strachu. Społeczeństwo, które się boi, jest łatwo sterowalne – i o to chodzi pełzającej dyktaturze.

Osoby doświadczające przemocy powinny właśnie w instytucjach państwowych być traktowane z szacunkiem. Gdy pełzająca dyktatura umożliwia ich powtórne wiktymizowanie, społeczeństwo traci poczucie pewności. Skoro obywatele i obywatelki nie mają podstawowych praw, skoro odmawia im się minimum stabilizacji i zachowania godności, ojczyzna przestaje być ojczyzną – domem, miejscem bezpiecznym, tym, co kochane i swojskie. Upokorzenie jest drugim obok strachu czynnikiem rozgrywanym przez totalitarną władzę.

PiS rządzi w Polsce już drugą kadencję. Wydaje się to niezbyt długim okresem, ale lista zniszczeń jest ogromna. Największym problemem jest jednak odebranie ludziom poczucia bezpieczeństwa, wiary w to, że to jest nasze państwo, a więc miejsce, w którym żyjemy, możemy się rozwijać i realizować, możemy oczekiwać sprawiedliwości, zadośćuczynienia, opieki. Obywatele i obywatelki zostali tak naprawdę osaczeni ideologią wrogości wobec tego, co inne, oraz skłóceni różnymi ideologicznymi szaleństwami. W efekcie każdy z nas może być zagrożony, wystarczy tylko zajść w ciążę lub doświadczyć przemocy. Zniszczono dwie tak istotne sfery: rodzicielstwo i bezpieczeństwo, wzbudzając w nas równocześnie lęk. Kobieta w Polsce nie może już czuć się bezpieczna. Osoba doświadczająca przemocy staje się w naszym kraju wiktymizowana i stawiana poza prawem.

Co to znaczy dla nas? Czym się dla nas stała nasza ojczyzna? Czy mamy jeszcze ojczyznę?
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Badania potwierdzają obiegową opinię, że im więcej zarabiasz, tym łatwiej o satysfakcję. Z pracy również. Według badania szanse na osiągnięcie satysfakcji pojawiają się gdzieś od poziomu zarobków 6000 zł netto, czyli około 7600 zł brutto.


Postęp w budowie samochodów zaszedł już tak daleko, że przeciętna inteligencja pojazdu przekracza być może średnią inteligencję kierowcy, zwłaszcza kierowcy walczącego o wolność szybkiej jazdy, podjechania po każde drzwi i parkowania za pół lub całki…


Za dziesięć lat Ukraina będzie wolnym krajem europejskim, członkiem NATO i Unii Europejskiej, w której będzie odgrywała istotną rolę.


Rok temu obudziłem się w nocy z 23 na 24 lutego. Poprzedni tydzień był pełen napięcia, oczekiwania, czy wojna wybuchnie. I nadeszła nocą, zmieniając nie tylko historię świata, ale i nasze losy.



Komisja Europejska w swoim wniosku napisała, że Trybunał Konstytucyjny nie spełnia warunków niezawisłego i bezstronnego ustanowienia urzędu na mocy ustawy. To bardzo eufemistyczne sformułowanie.


Czarownica rodzi się już czarownicą. Od samego początku są wszystkie zasadnicze stosunki u niej odwrócone, cała jej dusza jest, że tak powiem, na opak. To co jest u góry, odwraca się u czarownicy ku dołowi, prawa strona staje się lewą, tył przodem.


Gdzieś tam w Europie rządy finansują przejazdy koleją, uważając je za niezbędne usługi publiczne, które w dodatku obniżają globalną emisję. U nas rządzą samochody. I chyba na takie rządy jesteśmy skazani bezapelacyjnie.


Czasami czuję się jak w romansie niskich lotów: skandale, codziennie skandale. W okresie przedwyborczym, który już nam się zaczął, pewnie ich przybędzie. Ostatnia afera z Radosławem Sikorskim w roli głównej pokazuje, że mamy równych i równiejszych. Niejasna zależność finansowa Sikorskiego cieszy wszystkich tych, którzy się zastanawiali, jak wybronić Obajtka – i proszę, taka gratka, można społeczną złość przekierować na platformersów. Tylko czy to jeszcze jest demokracja?


Skandale, ach, skandale. Jak dobrze, że na horyzoncie pojawił się Radosław Sikorski i jego niejasne relacje z Sir Bani Yas Forum! Wyborcy PiS-u i anty-Platformy na pewno się ucieszą, gdy podliczą, ile Sikorski mógł zarobić na tych kontaktach. W mediach już się mówi o dwóch milionach złotych, a brzmi to tak cudownie bulwersująco. Właśnie aktywuje się medialnie „skandal”, „nadużycie”, „zachłanność i kłamstwa Platformy”. Źli, podli, bogaci i zarabiający – rzecz jasna, ci z Platformy. Wiadomo, jeśli progresywnie, to zła lewica, jeśli na bogato, to zła Platforma, a na koniec i tak wszystkiemu winien Tusk, niemiecki okupant, no i oczywiście zdegenerowana wyimaginowana wspólnota.

Kampania przedwyborcza hula na całego. Trzeba by jednak spojrzeć na sprawę nieco głębiej. Twardy elektorat PiS-u, zwolennicy tej partii i podobnych do niej partyjek objawiają mentalność bardzo niebezpieczną nie tylko dla naszego narodu, ale również dla samej demokracji. Jest to mentalność nie tyle podziału (gorszy sort i panowie) czy antagonizmów (źli eurofile i dobrzy patrioci), ile mentalność wybiórczej, selektywnej wręcz moralności. Gdy skandale z Morawieckim w roli głównej rozlewały się po Polsce, a majątek i dziwny tryb nabycia nieruchomości przez premiera zajmowały dziennikarzy i dziennikarki, sympatycy PiS-u nawet nie drgnęli. Skandalu nie było, w myśl zasady „nasz chłop, niech się dorobi” albo „nasz chłop, to mu się należy”. Kaczą wieżą w Warszawie też nikt oprócz paru prawników i dziennikarzy się nie przejął. Od 2015 roku praktycznie co chwilę wybucha jakiś skandal à la Obajtek, a dla wyborców i sympatyków PiS niewiele to znaczy. Wystarczy za to jeden artykuł w holenderskiej gazecie, by Sikorski został wytypowany na złoczyńcę roku.

Oczywiście trzeba wyjaśnić, co robił Radosław Sikorski w radzie programowej Sir Bani Yas Forum, jakie są jego powiązania z ministerstwem spraw zagranicznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich i czy nie wpływa to na jego działanie w Parlamencie Europejskim. Skoro jest się europosłem, trzeba odpowiednio sprawować funkcje, które nie obciążają pracy na rzecz wspólnoty europejskiej. Dziennikarką śledczą ani prokuratorką nie jestem, więc czekam na ustalenia. Rzecz jednak nie w tym, co robił Sikorski, jak się zachował i ile zarabiał. Chodzi o to, że Radosław Sikorski, polityk rozpoznawalny, ze znacznymi wpływami i dużym dorobkiem politycznym, jest człowiekiem Platformy Obywatelskiej. I tu wybiórcza moralność daje o sobie znać. Według propisowskiej narracji Obajtek nigdy nic złego nie uczynił, w niczym też nie uchybił Morawiecki ani inni prominentni naciągacze i krętacze PiS-u. Obowiązuje reguła: „Kto jest z nami, ten jest poza prawem, a kto jest przeciwko nam, niech się strzeże, bo może się okazać, że łamie prawo (nawet gdy go nie łamie)”.

Problem naszej zaburzonej demokracji, naszej pełzającej dyktatury, tkwi właśnie w takiej wybiórczości moralnej i prawnej. Dobrze funkcjonujące państwo nie ocenia przynależności do grup społecznych, politycznych, etnicznych czy religijnych. Prawo ma być przestrzegane przez wszystkich, podobnie jak zasady moralne. Gdy jednak państwo zaczyna się chwiać, gdy pełzająca dyktatura coraz bardziej pogrąża je w bezprawiu i chaosie, zanika samo poszanowanie prawa. Przepaska na oczach Temidy oznacza, że w sądzie nie ma równych i równiejszych. Jeżeli ta zasada zostaje złamana i jednych stawia się w stan oskarżenia, a drugich z góry usprawiedliwia niezależnie od ich winy czy jej braku, to kończy nam się demokracja.

Sikorski winny czy niewinny? Pytanie do prokuratury, tak samo jak pytanie o dziwne zarobki Obajtka i nietypową procedurę nabycia mienia przez Morawieckiego. Nieważne, kim są ci panowie, ważne, czy złamali prawo. Jak jednak mamy to rozsądzić, gdy nasza Temida od dawna siedzi w więzieniu za przestrzeganie prawa i sprzeciw wobec łamania konstytucji?
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Skierowanie przez prezydenta Dudę wniosku o sprawdzenie konstytucyjności ustawy o Sądzie Najwyższym uchwalonej przez parlament powinno się przyjąć wzruszeniem ramion. Ustawa dotyczy stanu, który w obecnych warunkach jest nie do naprawienia. Po wyborach system wymiaru sprawiedliwości trzeba będzie odbudować praktycznie od podstaw.


Wstrzymanie się większości opozycji parlamentarnej od głosu w sprawie ustawy było w pełni uzasadnione. Głosowanie przeciw oznaczało pozostawienie obecnego niekonstytucyjnego stanu, a głosowanie za stanowiło opowiedzenie się za innymi naruszeniami Konstytucji (i to nie tylko w kwestii NSA). Poprawki Senatu nie zmieniały tej sytuacji.

Uważam, że mechanizm weryfikowania niezależności sędziów, jaki przewidziano w ustawie o Sądzie Najwyższym, nie jest żadnym rozwiązaniem, nie mieści się też w zasadach państwa prawa. Pozostaje kwestia Krajowego Planu Odbudowy. Brak środków z KPO jest dla państwa przyfrontowego coraz bardziej poważnym problemem. Z punktu widzenia państwa za ten katastrofalny stan odpowiedzialni są sami rządzący.

Fatalnie, że przy okazji głosowania nad ustawą doszło do konfliktu opozycji. Był to bój bezsensowny. Jedynym sposobem przywrócenia państwa prawa jest przytłaczające zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Spektakl, który się rozegra u p. Przyłębskiej, będzie nam to tylko boleśnie uświadamiał.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Samodzielny Batalion Iwanofrankiwski walczy w Donbasie, pod Bachmutem od wielu miesięcy. Żołnierze bardzo proszą o wsparcie. Potrzebne jest konkretne wyposażenie do walki, auto, krótkofalówki i inny sprzęt do komunikacji.


Nieoceniona kurator Nowak, wyposażona przez Opatrzność w białą skórę, wskazała powód, dla którego jest atakowany organizator programu wsparcia przypisowskich organizacji „Willa plus”. Minister Czarnek jest białym człowiekiem, a to w naszym społeczeństwie, ogólnie nastawionym niechętnie do białych ludzi, czyni go szczególnie podatnym na napaść ze strony wielokolorowej większości.


Ciemiężone plemię białych ma w naszej ojczyźnie niezwykle ciężki los. To każe nam popatrzeć na program „Willa plus” z innej perspektywy: chodzi tu o zapewnienie białemu człowiekowi schronienia w tych jakże niebezpiecznych czasach.

Jaka szkoda, że nie mam już dzieci w wieku szkolnym! Móc uczestniczyć w procesie formowania białego człowieka w szkołach kurator Nowak to przecież musi być przeżycie odciskające się na młodym człowieku na długie dziesięciolecia.

Białasek Bambo w Krakowie mieszka,
bladą ma skórę ten nasz koleżka.
Uczy się pilnie przez całe ranki
ze swej naziolskiej pierwszej czytanki.
Do domu wraca, pięknie hajluje,
a wszystkich
Innych kąsa i pluje.
A gdy dorośnie, to jednym susem
zamieszka w willi z ogromnym plusem.
I będzie biały, etnicznie zdrowy,
dzierżący dumnie kij bejsbolowy.
Gdy każdy zetknie się z Czarnka szkołą,
będzie nam w Polsce nadto wesoło.


Coraz trudniej uwierzyć w rzeczywistość, w której żyjemy.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Pan poseł Zandberg z partii Razem oświadczył, że nie chce wspólnej listy z Koalicją Obywatelską i do wyborów jego formacja powinna iść samodzielnie. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że poseł Zandberg nie pragnie znaleźć się ze swoją partią w Sejmie, odbierając siłom demokratycznym jakieś trzy procent głosów. Podobnie jak w roku 2015, może to doprowadzić do wyborczego zwycięstwa PiS-u oraz trwałego zdemolowania instytucji państwa, a w konsekwencji do długoletniego zakonserwowania zjawisk, z którymi partia Razem rzekomo walczy.


Krzyżacy w swoich modlitwach wspominali z wdzięcznością Konrada Mazowieckiego, bo dzięki niemu mogli się zagnieździć pod naszym bokiem. Podobnie PiS powinno w intencji posła Zandberga organizować modlitwy, najlepiej publiczne. Zandberg wkroczył bowiem na drogę, która zapewni PiS-owi trzecią kadencję.

Nie jestem wielbicielem partii Razem. W sumie nie byłoby to dramatem dla Polski, gdyby partia ta poszła za myślą posła Zandberga, eliminując swój wpływ na politykę. Znajdujemy się jednak w bardzo trudnej sytuacji i nie trzeba wielkiej wyobraźni, by dostrzec, że dalsze żeglowanie państwa ku wyłączeniu się z integracji Zachodu zakończy się narodową katastrofą, i to wcale nie w perspektywie wielu pokoleń. Niedemokratyczna Polska będzie też przeszkodą w integracji Ukrainy z Unią Europejską. Zbyt wiele zależy od zdecydowanego zwycięstwa opozycji w Polsce. Każdy, kto uważa się za demokratę, musi zrozumieć, że bez solidnej większości opozycji w Sejmie nie będzie można odbudować instytucji państwa ani zapewnić elementarnego bezpieczeństwa, nie mówiąc już o skutecznym prowadzeniu jakiejkolwiek polityki, w tym socjaldemokratycznej.

Nikt nie wybaczy politykom demokratycznym od prawa do lewa, jeśli pod ciężarem własnego ja zawalą najbliższe wybory. Na nic się wtedy zdadzą usprawiedliwienia i wygłaszane mądrości. Przyszłość Polski zależy od rzeczywistego patriotyzmu, który nakazuje w tych wyborach postawić interes państwa i demokracji ponad interesem osobistym. Jeżeli elity opozycji nie przestaną skrycie wierzyć, że nawet klęska wyborcza jest do przełknięcia, o ile na niej skorzysta ich formacja polityczna, grozi nam prawdziwa katastrofa o nieobliczalnych skutkach.

W normalnych warunkach trzymałbym kciuki za plan Zandberga, który pozbawia partię Razem politycznego znaczenia. Niestety, dzisiaj jest to dla Polski plan tragiczny. Oby nasi politycy zdołali się opamiętać, póki jest jeszcze trochę czasu.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.
@Jerzy P. 🇵🇱🇪🇺:verified: Może byś tak odrobił lekcje z matematyki zanim coś takiego napiszesz.
(Na podstawie wyników z 2019r za prof. Radosławem Markowskim): "z jednego procenta głosów oddanych na partię 43-procentową mamy 5,4 mandatu poselskiego. Z jednego procenta głosu oddanego na partię 27-procentową mamy 4,9 mandatu. Z 13-procentowej partii mamy 3,9 mandatu, a z partii, która ma 7 procent jest 1,6 mandatu."
Tak działa ordynacja z D’Hondtem. Więc jest dokładnie odwrotnie niż piszesz. Głosy (te same!) oddane na małe partie dadzą im więcej mandatów jeśli będą na wspólnej liście, która w sumie dostanie tyle samo procent głosów co te partie dostałyby na osobnych listach.
I ta wspólna lista nie musi być żadną ugadaną co do programu koalicją tylko właśnie techniczną listą na której każdy głosuje na swoich rozumiejąc jaki jest cel nadrzędny tej operacji.
@Jerzy P. 🇵🇱🇪🇺:verified: @MiKlo:~/citizen4.eu$💙💛 Dam sobie palca uciąć, że w tej bądź poprzedniej kadencji sejmu było głosowanie, którego wynik został przesądzony dzięki mniejszości niemieckiej, także nie zgadam się, że kanapowe partyjki nie mają niczego do powiedzenia.


Tak zwany minister edukacji wyznaje zasadę, że Polacy nie gęsi i swój język mają, a skoro jest to nasz język, narodowy, to nie trzeba się go uczyć – tak jak i pozostałych przedmiotów. W zasadzie po co nam szkoły i uniwersytety, gdy mamy fundacje prorządowe, prawe i sprawiedliwe? Jeśli tylko się je odpowiednio obdaruje i dofinansuje, to one już nas nauczą. W dzisiejszym felietonie słów kilka o wielkości dotacji i o naszym kraju, w którym nauka znajduje się gdzieś… gdzie minister edukacji nie sięga.


„Lewakom nigdy nie dam” – kategorycznie stwierdził niejaki pan Czarnek, zwany ministrem edukacji. No i słusznie, że nie da, jeszcze czego, skoro nie ma z czego. Wszystkie pieniądze przecież i tak poszły już na ważne programy edukacyjne, czule określane w mediach jako „willa+”.

Rezultaty działalności panów i pań związanych z rządami PiS-u w naszym kraju są naprawdę niesamowite. Odkąd tylko dorwali się do pieniędzy państwowych – a więc naszych pieniędzy – systematycznie i konsekwentnie organizują sobie wyżerkę. Mają też wybitne dzieci, szwagrów, kuzynki, dalszą i bliższą rodzinę. A teraz okazuje się, że mają naukowców wybitnych.

Nie bądźmy małostkowi. Fundacja Polska Wielki Projekt potrzebuje przecież jakiejś siedziby. A skoro Polska jest wielka, to i Fundacja Polska Wielki Projekt jest wielka – oczywiste to jak zwycięstwo wojsk polskich pod Wiedniem. Działalność naukowa rzeczonej instytucji mówi zresztą sama za siebie: konferencja pod jakże zaskakującym tytułem „Polska Wielki Projekt” sama się wszak nie zorganizowała, a nagrody imienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie przyznano całkiem za nic. Każdy, kto się przyjrzy stronom i wypryskom działań edukacyjnych fundacji, zrozumie od razu, że Polska jest wielka, bardzo wielka, dlatego Fundacja Polska Wielki Projekt, gigantyczny przerost monumentalnych wartości, nie mieści się w normalnej skali ocen, a zatem dotacja też musi być wielka.

Któż tworzy tę wielkość? Sami luminarze polskiej nauki i wielkości, rzecz jasna. W skład wielkich wchodzą: wicepremier Piotr Gliński, europosłowie PiS Zdzisław Krasnodębski i Ryszard Legutko, Tomasz Matynia (dyrektor Centrum Informacyjnego Rządu), Bronisław Wildstein, Andrzej Zybertowicz (doradca prezydenta), Jacek Czaputowicz (były szef MSZ) i… Andrzej Przyłębski (mąż pani, która jako odkrycie towarzyskie dostała zlecenie na Trybunał Konstytucyjny). Sami naukowcy zatem, gwarantujący, że żadna lewacka i niePiS-owska mysz się nie prześliźnie, że w ramach działalności fundacji nic o nieprawościach świata tego nie zostanie powiedziane ani napisane.

Czym zajmuje się Fundacja Polska Wielki Projekt? Edukacją, edukacją i jeszcze raz edukacją! Tu jednak zaczynają się maleńkie schody, drobniuchne wątpliwości, które zapewne wynikają z moich uprzedzeń – wiadomo, jako kobieta jestem gderliwa, nieufna i nie potrafię myśleć logicznie, a jako naukowczyni zajmująca się genderem i ekologizmem mam klapki światopoglądowe na oczach. Stąd moje tycie zastrzeżenia i pytania, na przykład co fundacja ma wspólnego z nauką i w jaki sposób może kogoś edukować. Owszem, pierwsi profesorowie Rzeczpospolitej PiS-owskiej: prof. Krasnodębski i prof. Legutko, już się wyspecjalizowali w odpowiednim zakresie. Ale co z pozostałymi przedstawicielami tej wspaniałej fundacji?

Małe obawy, że coś tu jest nie tak, to zapewne wraża propaganda TVN i innych mediów w rękach amerykańskich innowierców oraz zgniłego Zachodu. Tak zwany minister edukacji wie najlepiej, co jest potrzebne polskiej młodzieży: wielka Polska i wielkie narracje. Szkoła naprawdę nie musi mieć szczelnego dachu, bo jak się dzieciakom będzie na głowę lało, to się zaprawią w spartańskim życiu i nabędą patriotycznej wiedzy, że mają bronić Polski przed złem unijnych dotacji. Jak się młodzież wyedukuje, że jesteśmy wielcy, żadne inne narody nam nie podskoczą, wszak to my uczyliśmy Francuzów i resztę Europy – co tam, cały świat! – jak jeść i co do czego. Dlatego nauczyciele w szkołach też są zbędni. Jak im się nie podobają małe płace i mobbing, to hał du ju du z naszego kraju! Polska jest wielkim projektem, ma już willę na Mokotowie, w szkole wystarczą więc panie od polskiego, niech dzieci się uczą czytać i pisać, tabliczkę mnożenia niech poznają, Rotę, historię zmagań z Krzyżakami, zaborów, walki o niepodległość – i wystarczy. Biologia, chemia, fizyka, etyka i inne filozoficzne świństwa, tak samo jak wiedza o świecie czy geografia to również zawracanie głowy. Dość wiedzieć, że Polska była od morza do morza i będzie. W zasadzie dobrze wyedukowany Polak mały to ktoś, kto będzie umiał wcisnąć jedynkę na pilocie, wsłuchać się w kojące słowa polskiego dziennika, pójść na wybory i zagłosować na jedynie słuszną partię oraz karnie płacić za to, za co każą płacić.

„Lewakom nigdy nie dam” – zapewnia tak zwany minister edukacji. I słusznie, po co dawać innym? Dajmy swoim. To złota zasada polityki PiS-u, która ujawnia się w różnych wariantach, zawsze szczęśliwych dla rządzących i mniej szczęśliwych dla reszty społeczeństwa. W całym tym zamęcie jedno wydaje się nieprawdopodobne: buta władzy. Pan zwany ministrem edukacji nawet się nie zająknie, patrzy prosto do kamery i zachwycony opowiada o kolejnych przekrętach, nienawiści i pogardzie do opozycji, do każdego, kto nie jest z nim. Ten człowiek nie ma żadnych wątpliwości ani hamulców. Wie, jak rozdawać polskie pieniądze, i bez żenady tę wiedzę realizuje. Buta, z jaką PiS przeżera nasz kraj, to dzisiaj chyba największe zaskoczenie. Resztę: nowomowę, eksplozję nienawiści i koryto+, niestety już znamy.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Ironią losu może być to, że pogłębiające się nierówności ekonomiczne i rosnące aspiracje pomogły PiS zdobyć władzę i mogą też mu pomóc tę władzę utrzymać. Bo nic jeszcze nie jest przesądzone.


Z dr Robertem Schönbergiem los zetknął mnie niezupełnie przypadkowo, bo jeden z synów doktora jest moim asystentem w Osnabrück. Robert ma żonę Polkę, a ich świetnie mówiący po polsku synowie należą w równym stopniu do Niemiec i do Polski.


Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jak zawsze działa. Styczeń należy do ludzi dobrej woli. Szkoda tylko, że wraca problem petard.


Czemu o tym śledziu przypominam? Bo znowu, tym razem poniekąd za sprawą nastolatki z Podlasia, o polskiej klauzuli sumienia zrobiło się głośno.