Przejdź do głównej zawartości


Trybunał mgr Przyłębskiej ma być użyty do sparaliżowania procesu legislacyjnego. Pretekstem jest sprawa statusu posłów rzekomo przysługującego osobom, które status ten w świetle prawa definitywnie utraciły i bez wyborów parlamentarnych nie mogą go odzyskać.


Ostatnie działania organizacji mgr Przyłębskiej: wydawanie zabezpieczeń w sprawach indywidualnych poza wszelką kompetencją sądów konstytucyjnych, pokazują, że państwo prawa nie może dłużej tolerować tego jawnie niekonstytucyjnego bytu. Pojawia się pytanie, czy samo jego finansowanie nie jest nielegalne. Środki w budżecie są zarezerwowane dla Trybunału Konstytucyjnego, a nie dla podszywającej się pod niego organizacji szkodliwej dla państwa.

Trybunał Konstytucyjny w Polsce nie istnieje. Organ konstytucyjny musi spełniać minimalne wymagania przewidziane przez Konstytucję. Tu natomiast mamy organ wadliwie obsadzony przez dublerów, z nielegalną prezes, wewnętrznie się nieuznający. Żonglowanie składami tak, aby wynik odpowiadał zapotrzebowaniu, oraz manifestacyjne powiązanie z jednym obozem politycznym wykluczają dalsze tolerowanie tego pozoru trybunału.

Finansowanie organizacji mgr Przyłębskiej powinno być wstrzymane przy zapewnieniu praw pracowniczych i innych obowiązków Trybunału Konstytucyjnego jako jednostki budżetowej niezwiązanych z działalnością orzeczniczą, które musi przejąć budżet. Państwu, które dopuszcza istnienie takiej atrapy instytucji konstytucyjnej, grozi załamanie procesu legislacyjnego. Tu już nie ma miejsca na półśrodki.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Oj tam, oj tam, ludzie się czepiają, a istoty sprawy nie widzą. Te tytuły i dyplomy im się po prostu należały. Dlaczego więc nalot CBA tak rozpala media antypisowskie, dlaczego biednym politykom i biznesmenom PiS-owskiej kohorty spokojnie żyć nie dają? To już dyplomu nie można sobie wydrukować?
A choć wszyscy wiedzieliśmy, że zwycięstwo nad PiS-em oznacza wielkie sprzątanie, chyba jednak skala PiS-owskiego mataczenia i kłamstwa nas zaskoczyła.


Znów się czepiają. Tym razem nalot na kuźnię PiS-owskich talentów rozpętał burzę wokół kompetencji i tytułów naukowych niektórych polityków i związanych z nimi specjalistów. Aż chce się zawołać: przecież im się to należało, mają wyraźnie zdolne dzieci, to i sami zdolni być muszą! Poza tym co takiego złego się stało, parę osób kupiło sobie drogie dyplomy, więc uczelnia zarobiła, rektor był zadowolony, a sami zainteresowani też mogli słodko spać z dyplomem w teczce. Jakoś tak my źli ludzie – my, co najpierw pod sądami zadymę robiliśmy, a teraz cieszymy się z niemieckiej władzy rudego chłopaka z Kaszub (obcy on, oj, obcy!) – ciągle widzimy coś, czego widzieć nie trzeba. No bo jak tu ludziom dobrej wiary, swojskim chłopom, odmawiać radości z posiadania dyplomu? A co to, zazdrościmy? Chcemy skazać biedaków na zmęczenie, ból głowy i pogorszenie wzroku? Przecież takie pełnowymiarowe kształcenie to męka. Człowiek musi siedzieć na uczelni i w bibliotece, czytać książki, słuchać wykładów, a to nudne i żmudne. Do tego, o zgrozo, musi pisać prace na zaliczenie i zdawać egzaminy. Dlatego jak ktoś sobie dyplom kupił, to nie taki głupi. Zainwestował w zdrowie. Spał spokojnie, na spacery chodził, odżywiał się dobrze i nie przegrzewał sobie głowy jakimiś tam dyrdymałami z książek. Widocznie wystarczy przeczytać jedno: własny dyplom.

Kuźnia talentów PiS-u padła. Kolejny bastion zdobyty. A przestrzegał Mały-Wielki-Człowiek z Żoliborza, żeby głosować właściwie. A tu naród się zbiesił, miał dosyć wstawania z kolan i zagłosował. I to jak zagłosował! Wódz narodu nie może zrozumieć, że on już bez żadnego trybu funkcjonować nie może. Siedzi więc w ławach poselskich i przeciera oczy ze zdumienia, jak powołują komisje śledcze i chcą go wzywać na przesłuchania. Naczelny Szeryf Rzeczpospolitej już nie wspiera Władcy z Żoliborza, bo chory, ciężko chory, tak zaraz po wyborach się rozchorował. Za to dookoła siły zła ciągle coś węszą i wyciągają na światło dzienne. A co było w ukryciu, to powinno pozostać w ukryciu. Takie to proste. Ale ci od Rudego i zgniłej Europy nic nie rozumieją.

Historia Collegium Humanum jest wręcz epicka. Moim zdaniem należy docenić heroiczne dążenie ludzi do dyplomu. I ta logika: najpierw postawiono pod pręgierzem wykształciuchów, PiS-owscy karierowicze nadawali na profesorków i innych mądrali z całym zapałem podlizywania się Małemu-Wielkiemu, a tuż potem kupowali sobie dyplomy. Chyba że ten z kupionym tytułem to nie wykształciuch, tylko prawdziwy wykształcony, a ten, co sobie zapracował na te wszystkie dr i prof., to zakuwający wykształciuszek. W każdym razie wyszło jak zawsze ciekawie. Ot, taka metoda ludzi PiS-u: jedno mówić, drugie robić i mataczyć, kłamać, kręcić, a jak trzeba, to podkupić, przekupić, a potem wszystko do reasumpcji.

Od październikowych wyborów w Polsce dzieją się rzeczy niezwykłe. Nie ma dnia, żeby coś z PiS-owskiego szamba nie rozlało się po komisjach śledczych i śledztwach dziennikarskich albo nie wybuchło działaniami Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Niby wszyscy wiedzieliśmy, że PiS to partia oparta na kłamstwie i malwersacji, a jednak skala tej działalności zadziwia. Trzeba przyznać, że mieli rozmach. W zasadzie nie ma takiej przestrzeni, w której czegoś by nie zepsuli albo nie zniekształcili. Po tych kilku latach rządów PiS-u nie tylko zdemolowano prawo, ale jeszcze trochę, a człowiek będzie się zastanawiał, kim jest profesor, doktor czy magister. Niby wszyscy wiemy, że białe jest białe, a jednak PiS pomalowało nam rzeczywistość na kolor gówna.

Historia Collegium Humanum jest wielce pouczająca. Nauka serwowana w zacnym collegium przypomina swą rzetelnością dziennikarstwo PiS-telewizji, obecnie kryjącej się w TV Republika, i ma pion moralny prezydenta PiS-Dudy, rozważającego na wizji, czy Krym jest czy nie jest ukraiński. To puzzle jednej układanki. Oni już tak mają, że kiedy się do czegoś biorą, to niszczą. Wszystkie chwyty dozwolone. A poza tym, jak wiadomo, wszystko i tak jest winą Tuska lub zostało wykrzywione przez lewacką propagandę…
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


W Bogorodczanach byliśmy jesienią. Zawieźliśmy apteczki zakupione z grantu, który Fundacja im. Janusza Kurtyki otrzymała od Fundacji Banku PKO BP S.A. Wszystkie natychmiast pojechały na front.


Sądzi Pani/Pan, że protestujący rolnicy mają rację?
A) Oczywiście, są solą ziemi, bez nich nic by nie było!
B) Nigdy w życiu, cwaniaki w traktorach za setki tysięcy, przez Kreml wypuszczeni!


Takie głosy słyszę w koło w związku z obecnymi protestami.

Protest rolników po raz kolejny pokazał, jak bardzo brakuje nam umiejętności wydawania sądów zniuansowanych i starających się ważyć racje. Zamiast tego, jak zwykle, cepem. Choć tym razem linie podziału nie są takie oczywiste: ani PiS/nie-PiS, ani prawica/lewica, ani liberałowie.

Czy rolnicy mają pełne prawo do protestowania? Oczywiście. Prawo do pokojowego protestu jest nienaruszalne. Także do protestu utrudniającego nam codzienne życie przez jakiś – niezbyt długi – czas.
Czy mają prawo do bezkarnej destrukcji, np. niszczenia budynków? Do trucia ludzi przez palenie opon? Nie, nie mają. Każdy niszczący powinien być ukarany. Za palenie gumy na protestach czy poza nimi powinny być dotkliwe mandaty.

Czy mają prawo do blokowania przejść granicznych, de facto zmuszając kierowców do koczowania w samochodach przez wiele tygodni? Uważam, że to przekracza prawo do pokojowego protestu. Czy mają prawo do blokowania przejść granicznych w czasie toczącej się u sąsiada wojny? To budzi mój ogromny sprzeciw, i nie tylko mój.

Czy postulaty rolników są słuszne? To ogromny worek spraw bardzo różnego typu. I nic dziwnego: jak już człowiek wyjdzie krzyczeć, to o wszystkich bolączkach. Zbyt niskie ceny skupu. Nadmiar produktów na europejskim rynku. Zmieniające się ramy prawne działania. Wiele innych spraw zapewne. Wszystkie lub prawie wszystkie są rzeczywistymi problemami dotykającymi tę grupę.

Ale czy proponowane rozwiązania są tymi najlepszymi? Czy słuszność w diagnozowaniu swoich problemów sprawia, że rolnicy mają też słuszność w znajdowaniu rozwiązań? Czy receptą na zmniejszającą się rentowność gospodarstw jest rezygnacja z prób ratowania nas przed katastrofą klimatyczną i dewastacją ziemi? Nie, absolutnie nie.

Czy wszyscy mamy się godzić na dalszą masową (nadmierną) produkcję rolną niezbyt zdrowej żywności, stymulowaną przez masowe używanie pestycydów? Nie (choć mam świadomość, że całkowite odejście od tych środków ochrony roślin byłoby mrzonką).

Czy receptą na nadmiar zbóż, owoców, warzyw przybywających z Ukrainy jest zamknięcie sąsiadowi, który jest w stanie wojny i walczy o nasze wspólne bezpieczeństwo, możliwości podtrzymywania działalności gospodarczej (która przekłada się też przecież na potencjał zbrojny)? Absolutnie nie.

Problemów jednak nie rozwiążą ani rzucane w okna jajka, ani bagatelizowanie problemów rynku rolnego. Ani blokady, ani udawanie, że nic się nie dzieje. A już na pewno problemów nas wszystkich nie rozwiąże wycofywanie się z odważnych decyzji Unii, które mają nas ratować przed skutkami katastrofy klimatycznej.

Bardzo bym chciała, by politycy nie ulegali populistycznym pokusom. By umieli szukać rozwiązań pomagających rolnikom, zapobiegających marnowaniu jedzenia, a nie szli po linii najmniejszego oporu i zaczynali opowiadać o wycofywaniu się z Zielonego Ładu, ratującego ziemię, albo z pomocy Ukrainie, która ratuje nas konkretnie.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Kierunkowy74udostępnił to.



Czy zdajemy sobie sprawę z tego, co robimy? Na granicach znów protesty i blokady. Tym razem jednak dzieje się coś o wiele gorszego niż w czasie jesiennych demonstracji przewoźników.


Drogie i Drodzy,
nie umiałam napisać krótko, więc ostrzegam: to tylko wyznanie miłości i pożegnanie.


Siedem lat temu uznałam, że nie mogę dłużej siedzieć na kanapie. A właściwie: w bibliotece, nad nieszczęsnym doktoratem z literaturoznawstwa. Nie mogę tylko czytać o polityce przy śniadaniu i wyrażać niedowierzania wobec tego, co się dzieje, na Facebooku. Uznałam, że część swojego czasu – choć nigdy go dość nie miałam – przeznaczę na pomoc w organizacji, w której widziałam wielką szansę na społeczną zmianę. Zapisałam się do Komitetu Obrony Demokracji.

Pomyślałam, że mogę wspomóc organizację jakąś prostą pracą, przecież zawsze tego potrzeba. I tak z ulicy trafiłam do biura KOD w Krakowie, które właśnie powstawało i szukało wolontariuszy. Tam zaczęłam poznawać wspaniałych ludzi, jacy ten ruch tworzyli i tworzą. Zakładałam, że będę tam spędzać godzinę lub dwie tygodniowo, ale szybko się okazało, że to mrzonka. Wyzwań stojących przed opozycją obywatelską, ale też pomysłów, jakie się pojawiały wśród nas, było tak wiele, że nie dało się, a przynajmniej ja nie potrafiłam, tej działalności traktować jako jednego z wielu zajęć.

Po jakimś czasie dostrzegłam, że – inaczej niż sądziłam jako młoda studentka – nie kariera akademicka jest moim powołaniem, ale działanie i praca wśród ludzi, wprowadzanie zmian. Nazywając rzeczy po imieniu (choć brzmi to naiwnie, wiem): naprawianie świata. Odkąd to do mnie dotarło, odkąd to zaakceptowałam, odżyłam. I wsiąkłam w aktywizm na dobre.

I tak zaczęłam prowadzić manifestacje, organizować spotkania, projektować ulotki. Po jakimś czasie zostałam wybrana na przewodniczącą małopolskiego KOD, najaktywniejszego (jak mówią koledzy z innych regionów) w Polsce. Po dwóch latach ten wybór członkowie i członkinie potwierdzili, wybierając mnie ponownie. Zaufanie osób z małopolskiego KOD to największe wyróżnienie, jakie mogłam sobie wyobrazić. Ale też ogromna odpowiedzialność.

Czy jej podołałam – nie mnie oceniać. Na pewno chciałam więcej, niż mogłam. Ale wiem, że jak na grupę wolontariuszy, amatorów (każdy z nas z innej bajki), zrobiliśmy dużo.

Małe i wielkie manifestacje, które dane mi było współorganizować i prowadzić – od kilkuosobowej w pandemii do tych wypełniających cały Rynek i okoliczne ulice. Kilkadziesiąt debat, w tym większość w plenerze, na targowiskach, żeby pozwolić zwykłym ludziom na poznanie polityków, którzy w parlamencie czy innych gremiach ich reprezentują. Spotkania edukacyjne, informacyjne, happeningi. Współpraca ze wspaniałymi osobami, członkami i członkiniami KOD, sympatykami, partnerami z innych organizacji. Przyjaźnie, które się zawiązały na całe życie.

Ale czas mija. Dobiega końca moja trzecia kadencja w Zarządzie Regionu. Coraz bardziej jestem świadoma tego, że czas na zmianę. Niezależnie od tego, że jestem zwolenniczką ograniczonej liczby kadencji we wszystkich instytucjach, tę potrzebę świeżej krwi po prostu czuję.

KOD po 15 października jest już inną organizacją i musi być inną – czymś, o czym marzyłam i w co wierzyłam, odkąd o KOD usłyszałam. Nie może być anty-PiS-em, ale mocnym, oddolnym ruchem wzmacniającym partycypację obywatelską i kontrolującym działania każdej władzy. Musi być organizacją polityczną (bo nasze życie jest polityczne, czy chcemy tego czy nie), ale apartyjną i niezależną. Nie powinien być typową NGO, ale ruchem masowym, o rozbudowanej sieci aktywistów na terenie całej Polski. W Małopolsce mamy dziś szczęście mieć zaangażowane osoby w co najmniej 15 miastach i miasteczkach, prawie wszystkie zrzeszone w grupach lokalnych. Jestem ogromnie dumna, że miałam pewien udział w budowaniu tej sieci ludzi dobrej woli, ale widzę też, że potrzeba do tego nowych sił. Na szczęście ich nie brakuje.

Dlatego po prawie sześciu latach pełnienia obowiązków w Zarządzie Regionu Małopolskie zdecydowałam się ponownie nie kandydować w najbliższych wyborach do tego organu. Już za miesiąc członkinie i członkowie KOD wybiorą nowe władze, które będą działać z nową energią. Oczywiście będę je / ich wspierać w każdej sprawie.

Z KOD się nie żegnam, bo KOD to już część mnie.


Kaczyński cały czas podgrzewa nienawiść w głowach swoich wyborców i politycznych podwładnych. Dlatego potrzebujemy dzisiaj społecznego dialogu, aktywizmu i wzmacniania wspólnoty. Przed nami kolejne wybory do rad miejskich, sejmików, europarlamentu. To szansa na rzeczową dyskusję o tym, jak widzimy nasze państwo. Czas zrozumieć, że od nas zależy, co będzie się działo w kolejnych latach w Polsce. Nie ma bowiem żadnych ONYCH, INNYCH, ZŁYCH. To my – obywatelki i obywatele – budujemy siebie samych.


To wzruszające, jak wszyscy z PiS-u przypomnieli sobie nagle i o konstytucji, i o prawie, stając się najgorliwszymi obrońcami procedur, praworządności i – nomen omen – sprawiedliwości. Od czasu do czasu pojawiają się, jak niedawno w Katowicach, zwolennicy i obrońcy PiS-owskiej sprawy i oni również mówią o prawie i konstytucji. W ten sposób zyskaliśmy piękne potwierdzenie, że prawo jest dobre, jeśli służy PiS-owi, a złe, jeśli mu nie służy. Nie było więc łamania prawa, kiedy prawo łamali pisowcy, teraz natomiast przestrzeganie prawa jest jego łamaniem, bo prawa przestrzega nowo wybrana władza.

Śmierć Aleksieja Nawalnego, tragiczna i przerażająca, uświadamia nam raz jeszcze, przed czym uciekliśmy w ostatnich wyborach. Pełzająca dyktatura krok po kroku zamieniała nasze państwo w realnie zamkniętą, ksenofobiczną, klasistowską strukturę, gdzie rację zawsze mają rządzący. Narastający sprzeciw PiS-owskich kacyków wobec działań obecnego rządu tylko potwierdza ich wcześniejsze zamiary i dążenia. Nawalny zmarł w kolonii karnej, zabity przez reżim, zamknięty za poglądy i działanie na rzecz obywateli i państwa. To człowiek pomnik, o którym powinniśmy pamiętać przed każdymi wyborami, od nas bowiem zależy, czy w Polsce będziemy żyć normalnie, czy może w cieniu totalitarnego reżimu.

Historia Nawalnego to również historia naszej obojętności. Kraje demokratycznego Zachodu długo flirtowały z Putinem. Niejeden polityk pokazywał się z rosyjskim dyktatorem i opowiadał, jaki to interesujący człowiek. Ten flirt przerwała wojna w Ukrainie, ukazując zdziwionym zachodnim demokratom, że totalitaryzm to chamska przemoc i nic więcej, że nie należy utrzymywać przyjaznych relacji z człowiekiem zamykającym opozycję w obozach karnych. Śmierć Nawalnego jest również naszą sprawą, ujawnia bowiem bezwzględność totalitarnego myślenia, w którym nie liczy się ani człowiek, ani moralność, ale utrzymanie się na złotym tronie.

W USA Donald Trump kolejny raz propaguje rasistowskie, klasistowskie i mizoginiczne hasła, kolejny raz proponuje politykę buty i przemocy. Na Węgrzech Orban cały czas niszczy własne państwo. We Włoszech premierka Giorgia Meloni prowadzi politykę nienawiści wobec wszystkiego, co inne, szykanując ludzi w imię wartości i tradycji. W Belgii flamandzka partia nacjonalistyczna Vlaams Belang rośnie w siłę. W Holandii wygrała w zeszłym roku skrajnie prawicowa partia Geerta Wildersa.

Podkręcone nastroje ksenofobi, homofobii, antyuchodźcze przekonania – to wszystko staje się coraz silniejszym zagrożeniem dla demokratycznego świata i wolności obywatelskiej. Od paru miesięcy w Polsce rządzi nowy rząd, a w parlamencie większość należy do partii z demokratycznym rodowodem i szacunkiem do prawa. Nie oznacza to, że wygraliśmy spór o demokrację, że cień pełzającej dyktatury odszedł raz na zawsze. Czasy bezpieczeństwa politycznego dawno mamy za sobą. Demokracja nie jest doskonałym systemem politycznym, nie jest też systemem łatwym, uświadamia bowiem, że wszystko zależy od nas: albo się zaangażujemy i będziemy pracować dla wspólnego dobra, dla państwa obywatelskiego i społecznych wartości, albo odpuścimy i damy się ponieść prostym przepisom na życie. Wiele osób wybiera to drugie, bo wygodniej jest krzyczeć, że inni są źli, i szukać wroga, niż konstruktywnie przepracowywać problemy.

Historia Nawalnego pokazuje nam, jak ważna jest opozycja, możliwość jej istnienia, jak ważna jest dyskusja nawet z tymi, z którymi się nie zgadzamy. Gdy zamykamy usta, zamykamy drogę do zrozumienia siebie nawzajem. PiS nie jest prawdziwą opozycją, ale partią rosnącej frustracji i złości, tym bardziej niebezpieczną, im więcej traci. Niektórzy wprawdzie zaczynają z niej uciekać jak z tonącego statku, Kaczyński jednak wciąż grzeje nienawiść w głowach swoich wyborców i politycznych podwładnych. Dlatego potrzebujemy dzisiaj społecznego dialogu, aktywizmu i wzmacniania wspólnoty. Przed nami kolejne wybory do rad miejskich, sejmików, europarlamentu. To nie czas na kopanie się po kostkach, lecz na rzeczową dyskusję o tym, jak widzimy nasze państwo. Przede wszystkim potrzebujemy edukacji – nie tylko tej szkolnej, ale i aktywistycznej, społecznej, wspólnotowej – by zrozumieć, że od nas zależy, co będzie się działo w kolejnych latach w Polsce. Nie ma bowiem żadnych ONYCH, INNYCH, ZŁYCH. To my – obywatelki i obywatele – budujemy siebie samych.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


Zdaniem Davida Bowie, oklaskiwanie polityków za to, że wybudowali szpital, drogę czy szkołę, jest jak oklaskiwanie bankomatu za to, że wypłacił nam pieniądze.


Redakcja Felietonów witryny Regionu Małopolskie KOD z satysfakcją odnotowuje każdy oddźwięk, jaki wzbudzają nasze publikacje. Otrzymaliśmy właśnie felieton polemiczny, autorstwa dr. Artura Paszki – Prezesa Zarządu Kraków Nowa Huta Przyszłości S.A.


Mam wrażenie, że nie tylko w Krakowie, z punktu widzenia samorządów, pięcioletnia kadencja została pieczołowicie zmarnowana. Oczywiście pomógł w tym wydatnie rząd, ale też dołożyła swoje pandemia i pobliska wojna.


Gazety doniosły, że klub parlamentarny PiS-u chce podjąć uchwałę, zgodnie z którą prokuratorzy wykonujący polecenia lub przyjmujący funkcje od p.o. prokuratora krajowego Jacka Bilewicza będą odpowiadać karnie i cywilnie, kiedy tylko PiS odzyska władzę.


Jeżeli PiS tę uchwałę podejmie, osoby w niej uczestniczące zrealizują znamiona przestępstwa z art. 224 par. 1 kodeksu karnego, który za wpływanie przemocą lub groźbą bezprawną (a tym właśnie jest grożenie odpowiedzialnością karną i cywilną) na czynności organu administracji rządowej, innego organu państwowego lub samorządu terytorialnego przewiduje karę do trzech lat pozbawienia wolności.

Swoją rolę w opozycji PiS chce odgrywać, popełniając różnego rodzaju przestępstwa. Nie stanowi to zmiany jakościowej w działaniu tego ugrupowania, któremu marzy się też zdelegalizowanie innych partii politycznych przy pomocy politycznie niesamodzielnego Trybunału Przyłębskiego. Delegalizowanie partii demokratycznych pozwoliłoby PiS-owi stanąć w szeregu najbardziej podłych ugrupowań partyjnych w historii. Trybunał Przyłębski jednak jest tylko atrapą Trybunału Konstytucyjnego, niezdolną do wydawania prawnie doniosłych orzeczeń. A do władzy PiS już nie dojdzie. Nie zdoła więc również urzeczywistnić swojego zamiaru wywarcia bezpośredniego wpływu na organy wymiaru sprawiedliwości po ponownym objęciu rządów.

Samo podjęcie takiej uchwały, o jakiej mówi się w prasie – samo bezprawne grożenie – będzie jednak przestępstwem. Po zajeździe na Sejm i splugawieniu munduru Straży Marszałkowskiej byłby to kolejny wyczyn PiS-u. Na szczęście każde tego rodzaju działanie kosztuje PiS jakieś dwa do czterech procent poparcia. Trudno zatem z całą surowością potępiać tę niezwykle szkodliwą partię, która własnymi rękami się unicestwia. Takie doprowadzenie do samolikwidacji będzie istotną okolicznością łagodzącą, bo dobrze przysłuży się Polsce.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Trybunał Konstytucyjny jest jednym z największych problemów państwa prawa. Nie wiadomo, co zrobić z tą instytucją poruszającą się całkowicie poza prawem.


Niedługo jakiś członek tego gremium wyda zarządzenie tymczasowe zakazujące ministrowi Bodnarowi oddychania do czasu, gdy się zbada, czy jego oddychanie jest konstytucyjne.

Trybunał długo nie orzekał. Potem dostał przyspieszenia. Wydaje z siebie rozstrzygnięcia poza wszelkimi standardami, skażony udziałem dublerów i kierowany przez wadliwie wybraną prezes. Pojawiają się postulaty, aby usunąć jedynie dublerów, a wybór Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza uznać za nielegalny z uwagi na ich wiek. Pomysły te są złe, choć rozhamowana internetowo pani Pawłowicz stale udowadnia, że w żadnym razie sędzią nie jest. Przepis ustawy o Sądzie Najwyższym dotyczący wieku sędziów nie może się stosować do Trybunału Konstytucyjnego, bo sędziowie są tu wybierani na kadencję.

Konieczne jest stwierdzenie, że to, co Konstytucja określa jako Trybunał Konstytucyjny, dzisiaj nie istnieje. Możemy sobie wyobrazić, co by było, gdyby sędziowie TK po prostu uciekli. Konstytucja takiej możliwości nie przewiduje, a przecież coś by trzeba w tej sytuacji zrobić. Obecny stan jest bardzo podobny. Orzekający o wszystkim i o niczym zespół mgr Przyłębskiej – częściowo nieuznający szefowej klubu, chyba że potrzeba polityczna jest akurat inna – nie jest żadnym sądem, co sam zresztą przyznał w jednym ze swoich rozstrzygnięć, kontestując orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Działanie takiego niby-TK zagraża państwu. Nie zmieni tego stwierdzenie o wadliwym wyborze dublerów. Państwowe finansowanie tego niesądu jest nielegalne. Trzeba się z tym gronem rozstać jak najszybciej, w przeciwnym razie państwo pokaże jedynie swoją śmieszność. Tak, Konstytucja nie reguluje wprost sposobu pozbycia się nowotworowych narośli na systemie prawa. Jeśli jednak się je pozostawi, porządek prawny razem z Konstytucją umrze.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Prezydent Duda w długim wywiadzie zapytany o szanse Ukrainy na wojnie odpowiedział, że wierzy w odzyskanie Ługańska i Donbasu, sprawa Krymu natomiast jest bardziej złożona, bo Krym był długo pod kontrolą Rosji.


Rząd postanowił podnieść zasiłek pogrzebowy, i słusznie. Równocześnie jednak powinien uwspółcześnić ustawę o cmentarzach i chowaniu zmarłych, która z niewielkim zmianami obowiązuje od 1959 roku, czyli od epoki wczesnego Gomułki.


Rząd postanowił podnieść zasiłek pogrzebowy, i słusznie. Równocześnie jednak powinien uwspółcześnić ustawę o cmentarzach i chowaniu zmarłych, która z niewielkim zmianami obowiązuje od 1959 roku, czyli od epoki wczesnego Gomułki.


Zmiana podstawy programowej powinna być poprzedzona publiczną debatą o zadaniach edukacji, oczekiwaniach i celach. Równolegle do zmian w nauczaniu należałoby też skorygować sposób kształcenia nauczycieli i podnieść ich status zawodowy.


Droga Pani z telewizji, infotainment to nie jest format dla telewizji publicznej. I choć chętnie zrobiłbym wyjątek dla polskiego odpowiednika „Wieczoru z Johnem Oliverem”, informacja w telewizji publicznej powinna korzystać z innych wzorców, brytyjsk…



Boję się tych, którzy nieustępliwie „swoje wiedzą”. Od przedwczoraj czytam wpisy ludzi, którzy oznajmiają mi to swoje, co je wiedzą, wraz z życzeniami pogonienia Ukraińców i takich jak ja złodziei,


Gorące newsy na całym świecie: prezydent naszego państwa, człowiek, który powinien stać na straży konstytucji i sam świecić przykładem, spotkał się ze skazanymi przestępcami. Są w Polsce „więźniowie polityczni”, ale ich nie ma, bo zostali ułaskawieni. I oto piszą o Polsce wszystkie większe światowe gazety. Mamy reklamę – tylko czy o taką reklamę nam chodziło?


Udało się! Miliony wydawane na promocję naszego kraju, ciężkie pieniądze z Ministerstwa Kultury na reklamy, a tu wystarczyło podkręcić naszego najlepszego z możliwych prezydentów i już mamy doskonałą promocję naszego kraju. Piszą o nas teraz we wszystkich gazetach, opowiadają o Polsce w dziennikach informacyjnych na świecie. Trzeba było tylko zrobić z Pałacu Prezydenckiego melinę i już, działa.

Naprawdę nie docenialiśmy Dudy – znaczy się, prezydenta. A okazał się mężem przenikliwym. Wpuścił w swe progi dwóch panów, za którymi uganiała się policja, przechował ich przez chwilę, a potem zniknął tuż przed policyjnym nalotem.

Teraz robi się coraz ciekawiej. Najwyraźniej panowie Wąsik i Kamiński za mało się utuczyli na polskim budżecie, bo oto ogłoszono wzruszającą zbiórkę pieniędzy na biedne żony i dzieci „więźniów politycznych”, cierpiących za prawdę, Polskę, a kto wie, może i za wiarę. Wszystko zależy od tego, jak bardzo rozpędzi się wódz naczelny, Wielki Kaczor.

A Duda, jak już się w swej przenikliwości prezydenckiej odnalazł, to uznał, że w sumie czemu nie, ułaskawi tych dwóch raz jeszcze. Skoro mógł ułaskawiać wtedy, kiedy nie mógł, to teraz też sobie ułaskawi. A kto mu zabroni?

Pisze się więc o Polsce na całym świecie, znów mamy reklamę – tylko czy o taką reklamę nam chodziło? Niby już się robiło normalnie, a jednak jakoś nienormalnie ciągle. PiS-owskim kombinatorom tak weszło w krew mataczenie, kombinowanie, że już nawet nie potrafią inaczej. Z prezydenta zrobili długopis, z jego urzędu kabaret, z Pałacu Prezydenckiego melinę, z parlamentu aferę i hucpę. Nowy rząd próbuje posprzątać, ale mierzy się z ogromnymi zniszczeniami.

Sprawa tych dwóch panów ukazuje jak w soczewce nasz polski problem. Debatowanie, czy są przestępcami ludzie skazani przez sąd prawomocnym wyrokiem, oznacza, że kompletnie pogubiliśmy wektory.

Wąsik i Kamiński to wręcz idealny przykład patologii: szczucia na innych, podkładania dowodów winy, mataczenia, a obecnie eskalacji chamstwa. Ułaskawienie Dudy jest nie tylko tragikomiczne, ale przede wszystkim jest przerażającym potwierdzeniem bezkarności PiS-owskich dygnitarzy. Jest to rozmycie winy, wskazanie, że są w naszym kraju ludzie, którzy mogą więcej. Fakt, że prezydent uczestniczy w takich gierkach i daje się wmontować w cały ten cyrk, oznacza, że nasza demokracja wciąż jest zagrożona.

A przy okazji wyszło na jaw, że w naszym kraju nadal jest wiele osób, które popierają pełzającą dyktaturę i płaczą z powodu siedzących na komisariacie skazańców. Szkoda, że tak samo aktywnie nie broniono kobiet atakowanych na legalnych protestach, a potem wywożonych na komisariaty tylko dlatego, że skorzystały ze swoich praw obywatelskich. Szkoda, że policja była sprawna w pacyfikacji kobiet z czarnych marszów, a o wiele wolniejsza w dowożeniu na komisariat Kamińskiego i Wąsika.

Wygląda na to, że w naszym kraju ciągle obowiązuje zasada Kaczyńskiego, któremu – jak deklarował – nikt nie wmówi, że „czarne jest czarne, a białe jest białe”. I tak trwa to cały czas. Prawo nie jest prawem, sprawiedliwość nie jest sprawiedliwością, a prezydent…
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


Kraków za rządów PiS-u miał wyjątkową pozycję. Nie był „ich”, ale też nie był „obcy”. Nagle pojawiły się rządowe inwestycje infrastrukturalne, takie jak przebudowa linii kolejowych czy kontynuacja obwodnicy S7.


Zaczęły się schody. Felieton Adama Jaśkowa (153)


Wygląda na to, że pani pierwsza prezes Sądu Najwyższego pożyczyła garść przepisów – nie tylko kulinarnych – od pani Przyłębskiej. Obie panie znalazły się w obozie Andrzeja Dudy, który wyrasta na Naczelnego Kucharza Rzeczypospolitej.

KOD MAŁOPOLSKIEudostępnił to.


Uzurpacja i jej tolerowanie. Felieton Fryderyka Zolla (494)


W Sądzie Najwyższym osiedliła się grupa ludzi przebranych w togi sędziowskie. Państwo ciągle zapewnia im dostęp do budynków, sal sądowych i systemów informatycznych oraz wypłaca im wynagrodzenia. Taki stan nie może być tolerowany.


O braku perspektyw na kompromisowe rozwiązanie problemu nielegalnie powołanych sędziów w SN świadczy orzeczenie w sprawie Wąsika i Kamińskiego, które zaprzecza powszechnie znanemu faktowi prawomocnego orzeczenia skazującego na karę bezwzględnego pozbawienia wolności. Gdyby Kamiński i Wąsik nie popełnili żadnego przestępstwa, a sąd ich skazał na podstawie błędnego zastosowania prawa, bylibyśmy w tym samym miejscu. Sprawa bowiem przechodzi przez kilka instancji właśnie po to, by maksymalnie zredukować niebezpieczeństwo błędu, w końcu zaś zapada prawomocny wyrok. Jeżeli nie dojdzie do jego uchylenia na przykład w wyniku kasacji czy wznowienia postępowania ze ściśle określonych przyczyn, wyrok ten wiąże wszystkich: strony i organy państwa. Nawet gdyby Andrzej Duda miał rację co do prawa łaski, nic by to nie zmieniło. Sądy wiedziały o decyzji prezydenta z 2015 roku i rozstrzygnęły inaczej. I to jedynie jest ważne.

Orzeczenie sądu wywołuje konkretne skutki. Podważanie tych skutków przez kwestionowanie prawidłowości rozstrzygnięcia sądu może mieć miejsce w nauce, wyrok natomiast musi zostać wykonany. W przeciwnym razie podważamy istotę instytucji sądu i władzy sądowniczej. Nielegalna izba Sądu Najwyższego wydała orzeczenie, które nie mieści się w żadnym spektrum wyobrażalnych prawniczych uzasadnień. W ten sposób powstaje niezwykle szkodliwe dla porządku państwa prawa wrażenie, że w prawie można uzasadnić wszystko, że nie ma żadnych zasad.

Udział w tej degrengoladzie mają niestety prawnicy, którzy z różnych powodów autoryzują twierdzenia całkowicie sprzeczne z prawniczym wnioskowaniem. Osoby zasiadające w nielegalnej izbie nie są złymi prawnikami, ale takie orzeczenia jak w sprawie Wąsika i Kamińskiego pokazują, że dla celów politycznych można kompletnie ignorować prawo. Widać stąd, jak ważne są właściwe procedury wyboru sędziów, zapewniające, że do Sądu Najwyższego trafiają nie tylko najwybitniejsi, ale także politycznie niezależni sędziowie – tacy, którzy nie pogwałcą prawa dla zaspokojenia czyjegoś politycznego interesu. System stworzony przez PiS sprawił, że pozwolono założyć togi osobom niespełniającym tego wymogu.

W przypadku odwracania skutków rewolucji, jaką był rokosz PiS-u przeciwko państwu rozpoczęty w 2015 roku, mamy przed sobą trzy drogi. Pierwsza z nich jest miękka: negocjacje i uznanie stanu rzeczy stworzonego przez PiS, dające nam trochę spokoju, ale jednocześnie petryfikujące stan bezprawia, co powoduje erozję państwa. Druga droga to zdecydowane działanie: uzurpatorzy powinni zostać wyprowadzeni z sądu, odcięci od pieniędzy i sędziowskich przywilejów, a prokuratura powinna zbadać, czy uzurpacja urzędu sędziego nie jest przestępstwem. Trzecia droga jest pośrednia – ani miękka, ani ostra, wywołująca frustrację i poczucie krzywdy, a cechująca się niezdecydowaniem i generalnie tolerująca bezprawie. Wybór tej drogi oznacza niewątpliwą dewastację państwa, czego właśnie doświadczamy w sprawie Wąsika i Kamińskiego.

Rządzący muszą podjąć decyzję: albo legalizujemy PiS-owskie bezprawie, albo dokonujemy ostrego cięcia. Wybór drogi pośredniej skończy się naprawdę źle. Jak pokazują wydane przez nielegalną Izbę rozstrzygnięcia, nadzieja, że ci ludzie w końcu dorosną do wagi swojego urzędu, jest całkowicie płonna.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie
Ten wpis został zedytowany (11 miesiące temu)


Wojna trwa, a walczącym brakuje często podstawowych rzeczy: ciepłego munduru, butów na zmianę, elementów osprzętowania potrzebnych w codziennej walce na froncie.

Wielu żołnierzy walczy już prawie dwa lata.


Izba Tego i Owego zrobiła to, do czego została powołana. Złożona z niekonstytucyjnie wybranych sędziów, orzekła w sprawie pana Wąsika, stwierdzając – jak można było się spodziewać – że nie ma tego, co jest.


Sąd Najwyższy miał zbadać, czy istnieje prawomocny wyrok skazujący pana Wąsika za umyślne przestępstwo na bezwzględną karę pozbawienia wolności. Izba Tego i Owego postąpiła dokładnie tak, jak zrobił to wczoraj prezes Kaczyński, który oświadczył, że skoro nie widział obraźliwego gestu pana Kamińskiego, to pokazanie owego gestu w telewizji jest manipulacją. Pseudosąd też stwierdził, że nie było faktu, który był. Sędziowie z Izby Tego i Owego nie wiedzą, co to jest prawomocność, choć takiej wiedzy wymaga się od studentów trzeciego roku prawa.

W takiej podwójnej rzeczywistości prawo nie może funkcjonować. Tolerowanie stanu, w którym orzekają niesędziowie, zagraża państwu. W tym momencie albo będzie obowiązywać prawo, albo pogrążymy się w całkowitym chaosie i prawo straci wszelkie znaczenie.

Nie ma żadnego prawniczego sposobu uzasadnienia tego, co zrobiła Izba Tego i Owego. Jeżeli natychmiast nie usuniemy skutków PiS-owskiego niszczenia instytucji państwa, pozostanie już tylko kamieni kupa, nie wyjdziemy z pętli bezprawia. Funkcjonowanie Kamińskiego i Wąsika jako posłów będzie oznaczało stopniową delegitymizację Sejmu. O taką stawkę tu chodzi.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


W przyszłym tygodniu ma się odbyć zwołana przez prezesa Kaczyńskiego demonstracja Komitetu Obrony Pensji Pana Adamczyka. Obserwujemy historię à rebours, historię przechodzącą w farsę.


Pamiętam pierwsze demonstracje Komitetu Obrony Demokracji w Krakowie przed siedzibą Radia Kraków. PiS bardzo szybko przystąpiło do przejmowania i niszczenia mediów publicznych, które – jak wyjaśniała ówczesna PiS-owska posłanka, a obecnie członkini klubu magister Przyłębskiej – powinny wspierać działania rządu. Zdewastowano jedno z podstawowych narzędzi budowania wspólnoty obywatelskiej. Bez takiej wspólnoty państwo ulega erozji i nie jest zdolne stawić czoła zagrożeniom, na przykład napaści z zewnątrz, jest bowiem o wiele słabsze, niż to wynika z jego potencjału.

Teraz gdy bańki internetowe fragmentują dramatycznie społeczeństwo, publiczne i bezstronne media są sprawą dla demokracji absolutnie kluczową. Media te muszą ortodoksyjnie przestrzegać warsztatu dziennikarskiego, pokazywać różnorodność polityczną i kulturową społeczeństwa i wzmacniać to, co wspólne. Jakość mediów publicznych jest w ogóle probierzem demokracji państwa. Obserwując PiS-owskie media partyjne pasożytujące na majątku publicznej telewizji i radia, można było zauważyć, że Polska przestała być państwem demokratycznym. Demonstracje KOD-u nie pozwalały o tym zapomnieć i odbierały PiS-owskiemu państwu legitymację, pokazując, że jest to rewolucyjna władza niszcząca ciągłość prawną Rzeczypospolitej.

Demonstracja prezesa Kaczyńskiego ma zgromadzić przeciwników demokracji i obrońców wynagrodzenia pana Adamczyka. Najpewniej uczestników nie będzie wiele, bo trudno sobie wyobrazić rozentuzjazmowaną rzeszę zwolenników łupienia mediów publicznych na rzecz wybranych beneficjentów PiS-owskiej władzy. Można się spodziewać, że będzie to kolejny wyraźny symptom końca PiS-owskiej rewolucji kłamstwa i bezprawia. Konwulsje byłej władzy opartej na kłamstwie i bezprawiu będą jednak jeszcze długo wstrząsały państwem. Na szkodę nas wszystkich.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Od kilku dni przecieram oczy ze zdumienia. W TVP mówi się o Agnieszce Holland jako o uznanej reżyserce, a nie zdrajczyni, pojawił się również wywiad z szefem WWF Polska i dyskusja na temat dobrostanu zwierząt. Rzecz oszałamiająca. Po ośmiu latach wyłączono szczekaczkę. Ludzie nie zmieniają się jednak tak szybko. Z innych stron medialnych płyną treści aż za dobrze nam znane, pełne nienawiści i przemocy. Po naszym kraju coś pełza. Pozostałości po PiS-ie czy może taka nasza mała codzienna nienawiść, przyczajona niechęć do innego?


Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, nikt nie mówił, że będzie przyjemnie. W zasadzie wszyscy oczekiwaliśmy, że zmiana polityczna nie uda nam się ot tak, po prostu. W końcu koryto+ dla PiS-owskich dygnitarzy było bardzo przyjemne, a ich satelici nieźle sobie żyli w poczuciu bezkarności. Ujawnione niedawno zarobki gwiazd indoktrynacji TVP tylko potwierdzają, jak dobrze było sprzedawczykom i aparatczykom minionej ekipy. Reakcje na odsunięcie od władzy i od koryta są jednak momentami zadziwiające.

Kabareciarz Jan Pietrzak już nie śmieszy. Gdy w czasach PRL-u śpiewał „żeby Polska była Polską”, można było poczuć wewnętrzny żar i wyjść na barykady. Teraz jednak, jak się okazuje, Pietrzak marzy, by w Polsce wróciły rasistowskie i eugeniczne praktyki. Mówienie – i to wprost – że uchodźców można zamykać w obozach śmierci, bo tam „pozostały baraki”, a potem dziwienie się, o co tyle hałasu, jest cyniczną rozgrywką. Niestety, Polska ze snów Pietrzaka stała się też Polską ludzi, którzy raz po raz przypominają o ksenofobii i rasizmie.

We Wrocławiu zniszczono elewację synagogi Pod Białym Bocianem. Czerwonym sprejem wymazano rasistowskie słowa. Ktoś w ten sposób uczcił odchodzący stary rok i podzielił się swoją nienawiścią. Skoro jednak w przestrzeni publicznej ciągle toleruje się wypowiedzi takich ludzi jak Pietrzak czy agresję pana Brauna (nie będę pisać „posła” z szacunku do tej funkcji), to drobny chuligan ze sprejem w ręku będzie smarował hejt na synagogach. Na tego typu wandalizm przyzwalano w Polsce od ośmiu lat, a to odcisnęło swoje piętno.

Kuratorka małopolska znana ze szczucia i mobbingu oraz przemocowej chrystianizacji szkół już nie jest kuratorką. Nadal jednak straszy swoim fanatyzmem w mediach społecznościowych. Na nowy rok przesłała życzenia we właściwym jej stylu. Oto wedle pani Nowak mamy przed sobą wybór: suwerenna Polska albo kraj podporządkowany obcej sile. Wiadomo, obca siła to Zachód, zgnilizna, rozwody, tęcza w szkole, równość, uprzejmość i tolerancja. Nie do pomyślenia dla byłej kurator oświaty. Zgodnie z jej lotną pedagogiką trzeba dzieci i wszystkich innych ujarzmić i dostosować do jedynie słusznej miary – jej miary.

Ostatnie wybory do parlamentu szczęśliwie zmieniły naszą sytuację. Już nie pędzimy w stronę białoruskiego reżimu, już pełzająca dyktatura nie demontuje nam kraju. Nie znaczy to jednak, że nic nie pełza po naszym świecie. Dla wielu PiS było partią bardzo wygodną, pozwalająca na bezkarność w sianiu nienawiści i deprecjacji każdego, kogo nie uznawano za naszego, odpowiedniego, prawdziwego. Oratorskie popisy takich ludzi jak Pietrzak czy Nowak pokazują, że ciągle żyjemy w świecie, po którym coś pełza. To nienawiść, śmietnik ksenofobicznego myślenia.

Ostatnio w poczekalni u lekarza obserwowałam, jak wybucha wojna polsko-ukraińska. Jakaś pani, nie znając polskiego, próbowała się dowiedzieć, czy lekarz już przyjmuje. Czekający pan o mało jej nie pobił, krzycząc, że tu jest Polska i tu się mówi po polsku, że on nie za taką Polskę walczył. Po mojej interwencji wojna przeniosła się na linię polsko-polskiej nienawiści i poczekalnia podzieliła się na prawdziwych Polaków i lewackie *****. Byłoby to nawet śmieszne, zwłaszcza że – jak to w przychodni – niektórzy i tak już byli ranni, ale walka wybuchła tylko dlatego, że jedna pani ma u siebie w domu wojnę i szuka wsparcia u nas. Ewidentnie coś po Polsce pełza. Szczęśliwie nie jest to już dyktatura, ciągle jednak coś się czai i nie jest to piękne.

Pietrzak będzie mógł sobie jeszcze nie raz opowiadać, gdzie należy zamykać uchodźców, a była kuratorka jeszcze nie raz zaćwierka jadowicie. Pewnie niejedna synagoga w naszym kraju zostanie obsmarowana antyżydowskimi napisami, niejedna uchodźczyni usłyszy, że ma wracać prosto pod ostrzał rosyjskich wojsk. Po Polsce wciąż pełza małość, którą PiS tak sprawnie rozplenił. Po naszym kraju ciągle wala się śmietnik PiS-owskiej propagandy, zła i podłości. Sukces tej partii, która dzisiaj szczęśliwie jest w opozycji, polega na tym, że doskonale potrafiła wydobyć to, co na co dzień czai się w ukryciu: zło, nieetyczne zachowania i nienawiść.

Praca u podstaw nigdy nie była naszą mocną stroną. Zawsze woleliśmy się spalać w słomianym ogniu na barykadach i w romantycznych gestach. Czas jednak najwyższy na pracę u podstaw. Trwa debata o szkolnictwie, w ministerstwie i w środowiskach nauczycielskich dyskutuje się o programie nauczania. Może by zatem więcej etyki, opowieści o różnorodności kulturowej oraz krytycznego myślenia o nas samych? Jeśli się nie nauczy człowieka od dziecka, że szacunek należny jest drugiemu niezależnie od tego, kim on jest, to byle kto z byle nienawistnym hasłem może zawrócić w głowie. Pracę od podstaw warto by zacząć od rzeczy małych, od prostych gestów, jak choćby pomoc uchodźczyni czy rezygnacja z fajerwerków w noc sylwestrową. Każdy chce żyć, również ci, których na co dzień większość z nas nie zauważa. Praca u podstaw to piękna rzecz. Ciągle czeka na realizację.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.



Gdy już uda się przywrócić prawidłowe działanie instytucji demokratycznych – a nie sądzę, by udało się to w nadchodzącym roku – drugim krokiem powinno być oparcie ich działania na zasadzie konsensualności.


To złoty sen Macierewicza, broniącego jak Rejtan korytarzy TVP, a równocześnie koszmarna rzeczywistość PiS-owskich muz informacji i dziennikarstwa. Na barykadzie pierwszy parówkarz Polski, co to spisek udowodnił tak pięknie, a w tle odcięte od wizji patriotki lamentujące jak chór greckiej tragedii. A naród ogląda, słucha i ma kolejną dramę w wykonaniu PiS-owskich talentów i wielkich postaci dramatycznych.


Szok i niedowierzanie. Pani Edyta Lewandowska rozpacza na platformie X, że już nie chcą jej kojących wiadomości, że już ją usunięto. A przecież tak rzetelnie pracowała, tak sumiennie się uwijała od świtu do nocy. Przyszło złe i ją zwolniło. Zły duch nowych czasów. Zmiotło panią Edytkę, tak jak pozostałych jej kolegów i koleżanki. Nie ma, nie ma już dawnej TVP. Pozostała zaduma i rozpacz. I pozostała jeszcze walka.

Ach, jacy dzielni są politycy z PiS-owskiej ekipy uderzeniowej! Wpadli na Woronicza jak zastępy anielskie, niosąc sprawiedliwość. Przejęci misją, pewni, że media są najważniejsze. Poselska interwencja: przykuć się do kamery i nie ustąpić ani o krok. Nadchodzą kolejne wybory, a jak się kamerę z rąk wypuści, to jeszcze zostanie skierowana, gdzie nie trzeba. Wie to każde dziecko, a chłopcy i dziewczynki z PiS-u mają nawet w tym względzie szczególne doświadczenie.

Przez osiem lat telewizja polska niczym koreańska szczekaczka tworzyła już nie tylko propagandę, ale i alternatywną rzeczywistość. To tam Tusk – wszechobecne zło z Brukseli – mówił po niemiecku, powtarzając wprawdzie wciąż te same słowa, ale słowa niewątpliwie niemieckie. To tam dziadek z Wermachtu i całusy z Putinem serwowane dniem i nocą. Tam programy prowadzone przez takie boginie medialne jak pani Ogórek (Miller, pamiętamy i nie rozumiemy!), wygłaszające prawdy oświecone. A że ani blond anioł o poglądach mocno dopasowanych do rządzącej koniunktury, ani hebanowa wyrocznia nie grzeszyły inteligencją, to i poziom indoktrynacji był momentami zabawny.

Zasadą numer jeden w TVP było powtórzenie. Wiadomo, największa głupota powtarzana tysiąc razy stanie się prawdą. Wiedza to wprawdzie przedszkolna i dobrze się sprawdza w odniesieniu do osób nienawykłych do myślenia, ale jak pokazało TVP, zawsze warto zastosować. Zasada numer dwa: wziąć cytat, najlepiej z TVN, i puścić go bez kontekstu, za to z odpowiednim komentarzem. To już bardziej subtelne modelowanie rzeczywistości, wymagające odrobiny inteligencji. Gdy robi się to tak jak w programie „Jak oni kłamią”, może się okazać, że nic z tego nie wynika oprócz wybałuszonych oczu prowadzącego, które mają sugerować, że właśnie pokazano nam coś okropnego. Zasada numer trzy: zatrudnić ludzi błyskotliwych, by z nutką ironii i kpiny komentowali i tłumaczyli, co widzimy i słyszymy. Ciekawy pomysł, tylko trzeba mieć tych błyskotliwych ludzi. Przekonanie, że jest się osobą piękną i błyskotliwą, nikogo jeszcze taką osobą nie czyni.

Od kilku dni trwa lament na platformie X, a w budynku na Woronicza PiS spełnia swoje najbardziej heroiczne sny. Wreszcie można się wykazać. Macierewicz prawie się popłakał z radości, kiedy mógł stanąć na środku korytarza i zablokować (własną piersią!) idącego do pracy dziennikarza. Obecna władza – mam wrażenie – postanowiła jakoś ulżyć pisiorkom, którzy w ławach poselskich wili się jak piskorze i cierpieli srodze, że nie są już przy korycie. Żeby więc dzieciom nie było tak źle, mama wysłała je do piaskownicy. Wiadomo – żeby dziecko w szkole wysiedziało prosto, musi czasami się wybiegać, wyszaleć, wiaderko w piaskownicy zabrać koledze i cieszyć się łupem, aż mama odda łup właścicielowi. Rządzący wypuścili zatem pisiorki z poselskich ław, żeby sobie troszeczkę ulżyli. Jak chłopcy z PiS pohulają na Woronicza, poziom frustracji im spadnie. Będą mogli spokojnie śnić, że jednak przykuli się do kamery, zablokowali drzwi, nie pozwolili poruszać się po korytarzach swobodnie. Oto zostali bohaterami. Bohaterskimi bohaterami. W zasadzie to super bohaterskimi bohaterami bohaterów. I o to chodziło. Potem grzecznie wrócą i może wysiedzą prosto kolejne dwie sesje sejmowe.

Mały wielki wódz Kocia Stopa uwielbia wojnę. Ze stołeczka zawsze tak żwawo przeskakuje na podium, by zagrzewać do boju. Co miesięcznica ruszał w szale walecznym. W Sejmie wykazywał się szarżami i ułańską fantazją. Kolejna wojna jest mu potrzebna jak powietrze. Już się zaczęło robić ciężko, bo za spokojnie. Jak by nie ugryzł, po złych siłach ciemności spływało to jak – za przeproszeniem – po kaczce. A tu taka gratka! Można szablę w dłoń i na bolszewika, bić moskala, atakować Niemca. I strateg wielki obmyślił najazd na budynki TVP i ich okupację. Godne to i wielkiego polityka, i przedniego woja. Pędzi, działa, nie poddaje się, wznosi bojowe okrzyki.

Kolejny dzień sprzątania po PiS-ie to kolejna próba dla racjonalnego, zdroworozsądkowego myślenia. Miotający się po budynku telewizji polskiej poprzedni rząd naszego kraju sam wystawia sobie opinię. Że było źle, wiedzieliśmy wszyscy, ale jak bardzo źle, widać dopiero teraz. Jakoś tak bowiem dziwnie pewnie biegają po Woronicza pisiorki, jakoś tak dokładnie wiedzą, gdzie kto siedział i co czytał. Pełna diagnoza, i to na naszych oczach. Niepokoi tylko to, że partia zbudowana na nienawiści i walce z wiatrakami dostaje nową pożywkę dla swoich urojeń i mitologii: zagrożenie wolności słowa. Macierewicz pewnie marzy, żeby ktoś go wywlókł z budynku telewizji. Miałby chłopak uciechę do końca życia, gdyby tak wreszcie ktoś dał mu w gębę i zrobił z niego męczennika. I to właśnie jest najgroźniejsze, gdy mali ludzie miotają się po instytucjach państwowych z nadzieją na męczeństwo, licząc, że coś się wydarzy. A jak się nie wydarzy, to sami sobie sfabrykują, już oni to potrafią.

Tylko że my w tym kraju nad Wisłą już zdecydowanie nie potrzebujemy ani szaleństwa, ani mitów smoleńskich. Przydałoby się choć trochę normalności.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


Do rzetelnego przekazywania w miarę obiektywnych informacji o świecie władcy mediów musieliby dojrzeć, mieć na to ochotę i dostrzec w tym swój interes. Na razie interes dostrzegają w czymś innym.

Jakub Urbanowiczudostępnił to.



Problem z ułaskawieniem dwóch przestępców, z którymi prezydent pstryknął sobie pamiątkowe zdjęcie, jest prostszy lub – jak kto woli – bardziej złożony, niż się to wydaje.


W 2015 roku kwestia, czy prezydent może ułaskawić osobę jeszcze nieskazaną, była z prawnego punktu widzenia otwarta. Podręcznik procedury karnej prof. Stanisława Waltosia w wydaniu z tamtych czasów dopuszczał taką możliwość (później autor odstąpił od tego poglądu). Wbrew temu, co się słyszy i czyta w wypowiedziach różnych polityków i dziennikarzy strony demokratycznej, tak szeroko ujęte prawo łaski nie jest absolutnie nielogiczne. Przysługuje ono – właśnie w takim szerokim ujęciu – na przykład prezydentowi USA. I mimo owej nielogiczności USA trwają nadal, ich system się nie załamał. Jest to jakaś reminiscencja monarszego, niczym nieograniczonego prawa łaski. Odmienna wykładnia, którą przyjął Sąd Najwyższy, jest absolutnie dopuszczalna, bardziej odpowiadająca demokratycznemu państwu prawa. Prezydent Duda jednak, udzielając w 2015 roku prawa łaski osobom jeszcze nieskazanym, mógł uważać, że taką kompetencję ma, co nie jest bez znaczenia dla jego ewentualnej odpowiedzialności.

Jeżeli istnieją wątpliwości tego rodzaju, w konkretnej sprawie można je usunąć jedynie przez orzeczenie sądu, a także formalne związanie wszystkich organów państwa prawomocnym wyrokiem. Ktoś mógłby twierdzić, że po myśli prezydenta orzekł także Trybunał Przyłębski. Owszem, orzekł, ale poza wszelką kompetencją. Trybunał rzekomo rozstrzygnął spór kompetencyjny między prezydentem a Sądem Najwyższym. Sporu takiego nie było. Sąd Najwyższy nigdy nie twierdził, że posiada kompetencje do udzielania prawa łaski, a Trybunał mógłby tu ewentualnie orzekać tylko w tej kwestii. To, że orzekał o czymś innym, nie ma znaczenia. Istnienie Trybunału Przyłębskiego oznacza brak Trybunału Konstytucyjnego, który nowa władza musi zorganizować od podstaw.

Pozostają zatem jedynie wyroki sądów powszechnych i Sądu Najwyższego. Spośród dwóch możliwych interpretacji dotyczących prawa łaski Sąd Najwyższy wybrał tę węższą, w myśl której ułaskawić można jedynie osobę skazaną prawomocnym wyrokiem. To pogląd bardziej przekonujący, wyrażany na ogół w nauce prawa. Orzekający sąd powszechny był poglądem Sądu Najwyższego związany (tutaj prezydent, podważając niezawisłość sędziów z uwagi na ich członkostwo w legalnych związkach sędziowskich broniących niezależności, naruszył godność swojego urzędu). Sąd powszechny nie mógł uwzględnić prawa łaski niezależnie od własnego poglądu w tej sprawie.

Prawomocnym wyrokiem związany jest także marszałek Hołownia: niezależnie od tego, co sądzi o prawie łaski, musi stwierdzić wygaśnięcie mandatu. Niczego innego nie może orzec Sąd Najwyższy, który będzie oceniał postanowienie marszałka. Sąd Najwyższy nie ocenia prawidłowości orzeczenia sądu powszechnego, ale to, czy zaistniała przesłanka prawomocnego skazania. Oczywiście, ponieważ orzekać będzie nielegalna Izba Tego i Owego, spodziewać się można prawniczych cudów. Uchylenie wyroku zapadłego w sprawie dwóch panów przestępców może nastąpić orzeczeniem Sądu Najwyższego (Izba Karna) w wyniku kasacji (wywołałoby to problem oceny wygaśnięcia mandatów).

Rozmontowanie wymiaru sprawiedliwości przez PiS miało oznaczać, że nic nie jest ostateczne i wszystko można naginać tak, aby na koniec uzyskać swoje. Prawo i państwo tak nie działają. Dla oceny wygaszenia mandatów nie ma znaczenia, który pogląd na prawo łaski jest trafny. Sąd o prawie łaski wiedział, fakt ten ocenił i wydał prawomocny wyrok. W tej sprawie wiąże on wszystkich, dopóki w odpowiednim postępowaniu nie zostanie uchylony. Doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Duda powinien o tym wiedzieć.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


I stało się. Po 8 latach, które wydawały się złym snem, budzimy się w nowej rzeczywistości...
Życzymy nam spokoju i radości, ale też sił do dalszych działań w nadchodzącym roku.


Ostatnie wydarzenia dotyczące TVP wywołują pytania o legalność podjętych działań. A jest to jedynie preludium, bo w kolejce do rozwiązania czekają problemy o wiele poważniejsze, takie jak Trybunał Konstytucyjny czy Krajowa Rada Sądownictwa i nielegalnie wybrani sędziowie.


Od 2015 roku PiS przeprowadzał w Polsce pucz, zrywając praktycznie prawną ciągłość państwa. Utworzono cały szereg niekonstytucyjnych instytucji, takich jak Rada Mediów Narodowych. W wyniku puczu mamy obecnie w Polsce niekonstytucyjny stan prawny, którego państwo utrzymywać nie może. A ponieważ w niekonstytucyjnym stanie prawnym z istoty rzeczy nie istnieje procedura przywracania konstytucyjności, nowy rząd stoi przed wyzwaniem, jak tę konstytucyjność przywrócić.

Jedną z metod byłby rodzaj okrągłego stołu – rozwiązanie zapewne najlepsze jako budujące zgodę na przyszłość. Złagodzoną wersją byłaby próba porozumienia się z prezydentem, na wzór tej z 1989 roku. Różnica w stosunku do tamtego okresu wydaje się jednak zasadnicza, ponieważ członkowie obozu PiS-u nie godzą się na demokratyzację. Już po wyborach prezydent Andrzej Duda powołał znaczną liczbę neosędziów, pogłębiając niekonstytucyjny stan prawny. Pokazał przez to, że nie jest gotowy do negocjowania sposobu przywrócenia konstytucyjności. Tego samego dowodzą dwa prezydenckie listy do Sejmu.

Gdyby pojawiła się jakaś szansa współpracy z prezydentem, trzeba z niej skorzystać. Przede wszystkim jednak należy przywrócić konstytucyjność instytucji państwa, w tym mediów publicznych. Droga do przywrócenia stanu konstytucyjności nie ma precedensu i jest pełna ryzyka, ale jeszcze większym ryzykiem byłoby zamrożenie stanu niekonstytucyjności. Państwo w takich warunkach nie może legalnie funkcjonować, a wobec braku Trybunału Konstytucyjnego spełniającego standard konstytucyjności nie można zgodnie z procedurą stwierdzać niekonstytucyjności aktów prawnych. Kroki podjęte przez rząd w odniesieniu do TVP przyniosą natomiast pozytywne rezultaty tylko wtedy, gdy stan konstytucyjności zostanie rzeczywiście przywrócony. W wyniku tych działań musi powstać telewizja absolutnie niezależna, patrząca rządzącym na ręce.

W latach dziewięćdziesiątych pracowałem w powołanym przez ministra Emila Wąsacza zespole, który starał się przygotować model w pełni niezależnej telewizji publicznej. Proponowaliśmy, aby niezbywalne akcje TVP zostały przydzielone uniwersytetom państwowym, czyli instytucjom należącym do państwa, ale autonomicznym i zdecentralizowanym. Władza nie miałaby wtedy prostego dostępu do TVP. Można dyskutować, czy dziś te rozwiązania są aktualne. Niewątpliwie jednak konieczne jest stworzenie instytucji odpowiednio zabezpieczonej przed rządowym zamachem.

W przyszłości telewizję publiczną obroni tylko jej wysoka jakość, pełna niezależność od polityków, a także pluralizm. W programie takiej telewizji muszą się odnaleźć również wyborcy PiS-u. Jedynie wówczas obecne działania będzie można usprawiedliwić.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.


Mijają tygodnie i protest trwa w najlepsze. Tiry stoją, kierowcy cierpią z dala od domów. Polska przestała być schronieniem, jest pułapką. W coraz trudniejszej frontowej sytuacji zadajemy Ukrainie cios.


Włączanie Dmowskiego do politycznego panteonu może być zrozumiałe jedynie wtedy, gdy świadomie zrezygnujemy z demokracji, równości i wolności.


Obecne zainteresowanie narodu polityką ma kilka przyczyn: popularność nowego marszałka, zachowanie niektórych parlamentarzystów przypominające to z Famy MMA, tyle że niekiedy mniej kulturalne (można by nawet rozważyć wprowadzenie bramkarzy na arenę sejmową). W zasadzie chyba niewiele się zmieniło od czasów sejmu walnego, kiedy to szlachta nieraz dopuszczała się rękoczynów, a ten, kto krzyknął: „liberum veto”, musiał szybko uciekać przed rozsierdzonymi kolegami.


Pamiętam z dzieciństwa oglądanie posiedzeń Sejmu u mojego dziadka. Pamiętam wystąpienia Leppera, który zawsze wydawał mi się zabawny, trochę podobny do postaci z kreskówki z tą swoją twarzą czerwieniejącą pod wpływem emocji. Pamiętam Millera, który przypominał mi mojego wujka. Teraźniejsze posiedzenia Sejmu okazują się tak samo fascynujące jak te sprzed ponad dwudziestu lat.

Krytycy tej nagłej popularności obrad sejmowych twierdzą, że to wynik niskiego poziomu czy agresji uczestników. Nie mogę się z tym zgodzić. Zainteresowanie pracami Sejmu płynie z większej świadomości politycznej w naszym kraju. Wiele osób właśnie odkrywa, że polityka może być pełna pasji, wzlotów, upadków i ciętych ripost, a to, co często określano jako bezproduktywne dyskusje grupy nudnych mężczyzn w średnim wieku, tak naprawdę kształtuje naszą rzeczywistość.

Zainteresowanie obradami Sejmu jest również wprost proporcjonalne do frekwencji w wyborach. Społeczeństwo w końcu zrozumiało wartość udziału w głosowaniu, zorganizowało się i teraz obserwuje konsekwencje swoich decyzji wyborczych. Czy były to decyzje dobre, okaże się, gdy emocje opadną, w każdym razie zaciekawienie polityką jest jak najbardziej pozytywnym skutkiem demokracji i odpowiedzialności obywatelskiej, która powinna się wiązać ze znajomością własnego państwa, w tym zasad funkcjonowania Sejmu. Miejmy nadzieję, że czasy parlamentarzystów, którzy nie wiedzą, ilu posłów i posłanek liczy Sejm, minęły już słusznie i bezpowrotnie.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.


Nie wiem, co lepsze: opowieści Morawieckiego o tym, jak własnymi rękoma Polskę budował, czy występy Kaczyńskiego, który bez żadnego trybu wrzeszczy coś odrealnionego na mównicy. Czyżbym trafiła do jakiejś innej krainy – krainy z baśni o demokracji à la PiS i o groźnym złu w postaci Tuska? Czy to typowe, gdy mali dyktatorzy tracą kontrolę nad swoim władztwem? A może po prostu jest jeszcze dużo do zrobienia, żeby nam świateł chanukowych – symbolu pokoju – nie gaszono prostacko gaśnicą…


Ostatnio takie cuda działy się w parlamencie, że naprawdę nie wiem, co lepsze: exposé premiera Morawieckiego czy sejmowe pytania do Donalda Tuska. W jednym i drugim przypadku można było doznać oczarowania, o ile nie zaczadzenia, a może nawet przegrzania. Oto bowiem się okazało, że Morawiecki z Kaczyńskim i spółką z o.o. zwaną partią PiS ni mniej, ni więcej tylko stworzyli Polskę. Przed epoką PiS-u nie było państwa, było tylko zdziczenie obyczajów, dziwny ustrój i dziwne rządy, a właściwie nie-rządy, ale gdy nastał miłościwie nam panujący Kaczyński i jego rycerze koryta+, wszystko się poukładało. Z tej perspektywy nie zaskakuje płaczliwy, budzący wyrzuty sumienia, zawodzący ton tak-jakby-pytań kierowanych w Sejmie do Donalda Tuska. Wiadomo wszak nie od dziś, że Unia Europejska na czele ze złymi Niemcami, zdeprawowanym Francuzami, lewacką propagandą, elgiebetem i genderem czyha na biedną Polskę, a Tusk reprezentuje całą tę zachodnią zgniliznę. Może więc słusznie chłopcy i dziewczynki z jedynej moralnej, oświeconej ostoi Polski i polskości zaczęli płakać na mównicy Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. A mieli nad czym płakać, oj, mieli! Już nikt głosu opozycji nie odbiera, już się nowy rząd szykuje – o zgrozo, nie ich, a przecież zasada demokracji kaczej jest prosta: my przy korycie – dobrze, kto inny u rządów – zło, zło wcielone!

Ostatnio takie cuda w parlamencie się dzieją, że naprawdę nie wiem już nic o demokracji. Przez ostatnich osiem lat demokracja polegała na tym, że jedynie słusznie rządzący wychodzili na mównicę, mówili swoje, kłaniali się wielkiemu małemu człowiekowi, a potem przegłosowywali bez żadnego trybu, bez żadnego prawa, choćby w nocy to, co akurat przyśniło się na Nowogrodzkiej. A tu od paru dni, od paru tygodni jest jakoś inaczej. Nie ma już barierek, nie ma już zasieków, parlament dla obywateli, debaty, rozmowy, nikt nikomu mikrofonu nie wyłącza. Dziwne, prawda? Bardzo szybko można się odzwyczaić od demokratycznego trybu.

Ostatnio takie cuda w parlamencie się dzieją, że nie sposób to przemilczeć. Rząd powołany przez złotoustego, nie-kłamliwego Morawieckiego dziwnym trafem nie zdobył zaufania większości parlamentarnej. PiS w szoku. Jak to? Przecież wygrali! A jednak jakoś nie… Ciekawe, że po latach deprecjacji, upokarzania, instrumentalizacji kobiet nagle sobie o kobietach przypomniano. W rządzie Morawieckiego kobiety miały słuszną reprezentację. Nagle Morawiecki i spółka nie mogli bez nich wyobrazić sobie rządzenia. Czyli jak trzeba marionetek, to kobiety są dobre, a jak trzeba było podejmować prawdziwe decyzje, to kobiet jakoś zabrakło. To zresztą nie jest tylko cecha PiS-u. Tak naprawdę we współczesnym społeczeństwie zachodnim kobiety mają prawa głównie na papierze. Syndrom Matyldy czy wyznaczanie kobietom zadań odpowiedzialnych, ale często niemożliwych do zrealizowania to standard. Potem można pytać, dlaczego kobiety nie wykorzystały swojej szansy, dlaczego sprostały wyzwaniu. To, co zrobił Morawiecki, to nic innego jak typowe szowinistyczne zagrywki. Teraz można krzyczeć, że zły Tusk i jeszcze gorsza Platforma (chociaż kto gorszy, tego nie wie nikt) rozwiązali wspaniały rząd pełen kobiet. Można z uśmieszkiem opowiadać, że kobiety sobie nie poradziły: gdy w rządzie większość kobiet, to rząd upada. I tyle nam zostaje po tych oświeconych rządach małego wielkiego człowieka i jego spółki z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością.

W Sejmie cuda. Oto mamy nowy rząd. Czekaliśmy na demokrację, walczyliśmy o demokrację, tęskniliśmy za demokracją i oto jest. Wywalczona przez nas, zbudowana przez nas, wybrana przez nas – obywateli i obywatelki tego kraju. Wczoraj przegłosowano skład rządu, dzisiaj go zaprzysiężono. Wreszcie mamy nową, demokratyczną Polskę. Nie oznacza to jednak, że jest już całkiem bezpiecznie. Nie oznacza to, że mamy przestać patrzyć rządzącym na ręce. Musimy zrobić wszystko, by kacze towarzystwo się nie powtórzyło. Pełzająca dyktatura wcale nie odeszła do lamusa. Historia już nieraz pokazała, a i niejeden filozof przestrzegał, że demokracja jest krucha, bardzo łatwo ją stracić, bardzo łatwo ją przegłosować.

Cieszmy się więc, że wróciła demokracja, a równocześnie pamiętajmy o pełzającej dyktaturze. Ona nie zniknęła. Siedzi w ławach sejmowych. Gasi świece chanukowe, rzuca oszczerstwa, stawia złośliwe pytania, upokarza. Zapamiętajmy, co zrobił poseł Braun. Był to nie tylko gest nienawiści, nie tylko antyżydowska demonstracja, szowinizm kulturowy, ale zło, które przyczajone czeka, żeby jeszcze raz podpalić nasz kraj. Ktoś wybrał posła Brauna, ktoś inny chciał go mieć w swojej partii. Ktoś po tym geście wandalizmu zapewne poczuł się szczęśliwy. Zapamiętajmy brutalny atak na kulturę żydowską i jej święto dokonany w polskim parlamencie. To dla nas ostrzeżenie i zobowiązanie: jeszcze bardzo dużo mamy do zrobienia. Demokracji nie wystarczy raz wygrać, trzeba ciągle jej się uczyć, ciągle o nią dbać. Światełka chanukowe niech nam płoną.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.


To odejście od edukacji opartej o rzetelną wiedzę naukową nie dotyczy wyłącznie teorii ewolucji, czy nauczania biologii. Potrzebny jest audyt podstaw nauczania wszystkich przedmiotów, podstaw programowych i podręczników.